Strony

czwartek, 31 stycznia 2013

Dziecko dla zaawansowanych - Leszek K. Talko

Państwo Talko popełnili w swoim życiu wiele fajnych felietonów, które z przyjemnością czytałam. Potem wzięli się za dzieci i pisanie o nich, no bo z czegoś trzeba maluchy utrzymać. Dziecko dla odważnych to połączenie wcześniejszego Dziecka dla początkujących, Dziecka dla średnio zaawansowanych i Dziecka dla profesjonalistów, uzupełnione jeszcze o Dziecko dla zawodowców. Ale jeśli się komuś wydaje, że po tej książce będzie mądrzejszy albo faktycznie stanie się w dziedzinie dzieci profesjonalistą, to się naprawdę zawiedzie. Talko bowiem nie odchodzi od swojego felietonowego stylu i dowcipu, w związku z czym książka jest po prostu zbiorem anegdotek o życiu małżeńskim i rodzinnym Pana Leszka, jego żony i dwójki dzieci. Nie ma tu porad, ani teorii, jest za to spora dawka dobrego humoru. Niemniej jednak nie radzę czytać tego osobom, które traktują swoje rodzicielskie obowiązki bardzo poważnie, a że większość z nas je tak traktuje na początku, to nie kupujcie tej książki świeżo upieczonym rodzicom. Ten rodzaj poczucia humoru wskazany jest wtedy, gdy o 2 w nocy, po prześpiewaniu 30 kołysanek, macie już wszystkiego dosyć i jesteście na granicy histerii. Ale dopiero wtedy, gdy macie za sobą już pierwsze pół roku takich pobudek i umiecie się z tego śmiać!

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Listy od Świętego Mikołaja - J.R.R. Tolkien

Już sam pomysł uważam za genialny. Ale że Tolkien był geniuszem, chyba wie każdy. Niemniej jednak zdobywanie i czytanie kolejnych jego utworów sprawia, że zaczynam go otaczać niemal nabożną czcią!
No bo tylko sobie pomyślcie: jesteście dziećmi, przychodzi Boże Narodzenie. W Waszej skrzynce pojawia się list. Od kogo? Od samego Świętego Mikołaja!!! List adresowany specjalnie do Was. List, w którym ulubiony Święty opisuje swoje niesamowite przygody, walki z goblinami, Misia Polarnego i gnomy, które pomagają mu tworzyć prezenty. I taki list przychodzi co roku. I jest pięknie ilustrowany. Czy w takiego Mikołaja można nie wierzyć? Gdybym ja dostała taki list, wierzyłabym chyba do dzisiaj. Szukajcie na allegro, w antykwariatach i kupcie swoim dzieciom i sobie. Magia gwarantowana.

piątek, 25 stycznia 2013

W sercu emocji dziecka - Izabelle Filliozat

Jestem matką błądzącą. Matką poszukującą. Matką nieprofesjonalną, wręcz absolutną amatorką. Ale jestem też matką wnikliwą, więc sięgam po różne książki, do różnych teorii wychowawczych.
Z racji zainteresowań psychologicznych fascynują mnie emocje. Sięgnęłam więc po książkę W sercu emocji dziecka, która podobno zrobiła furorę we Francji. Pomyślałam: może ta książka przybliży mi, co dzieje się w  tej małej główce? W cudowny sposób podpowie mi, jak zapobiec scenom w hipermarkecie?
Podstawowe założenia są dość przekonujące: dziecko, wbrew temu co myślano kilkadziesiąt lat temu, jest człowiekiem i ma uczucia. Ma uczucia i nie umie nad nimi panować. Ma uczucia i wyraża je natychmiast, bo nie zna jeszcze blokad związanych z życiem społecznym (superego milczy...). Ma uczucia i one, szczególnie te negatywne, je przerażają. I te uczucia należy szanować. Należy rozumieć. Akceptować. Wspierać.
Do tego miejsca wszystko się zgadza. Wszystko jasne. Teoria jest przekonująca, wpisuje się we współczesne myślenie o dziecku, jak o partnerze interakcji. Potwierdza, że dziecko boi się intensywności własnych uczuć i potrzebuje poczucia bezpieczeństwa i miłości, aby nauczyć się nad sobą panować.
Schody pojawiają się, gdy dochodzimy do praktyki. Bardzo mnie interesowało, co należy zrobić, gdy maluch dostaje ataku histerii na środku ulicy i urządza scenę rodem z reklamy prezerwatyw. No bo teoretycznie wiem - zamordować gówniarza. No dobra, żart. Teoretycznie należy zrozumieć i pomóc się opanować. Ale weź pomóż się opanować kopiącemu i wrzeszczącemu dwulatkowi, gdy na dodatek okoliczne staruszki już pędzą powiedzieć Ci co masz robić.
Otóż Pani Filliozat radzi (w ogromnym uproszczeniu) dziecko przytulić i powiedzieć coś w stylu: rozumiem, że się złościsz, masz prawo wyrażać emocje. A potem dziecko powinno się uspokoić i paść matce w objęcia. No cóż, proponuję, żeby każda mama przetestowała sama ową metodę. We mnie budzi ona ogromny opór (i nie działa na moją córkę). Tym bardziej, że później autorka opisuje scenę, w której jej własna córka, po tym jak matka za coś na nią nakrzyczała, informuje zirytowaną  mamusię, że nie ma prawa do niej tak mówić. Być może jestem tradycjonalistką, ale odnoszę wrażenie, że owa metoda prowadzi w prostej linii do wychowania egocentrycznego, rozpieszczonego dorosłego, który będzie "okazywał emocje" wszystkim dookoła, bo przecież ma prawo, ale za to, odbierze to prawo wszystkim innym.
Niemniej jednak myślę, że warto tę książkę przeczytać. Ja sobie dzięki niej uświadomiłam, o jak wielu swoich dziecięcych przeżyciach zapomniałam i że czasem warto do dziecka "ukucnąć", zapominając na chwilę o perspektywie dorosłego.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Mag - John Fowles

Z tę recenzję pewnie kilka osób mnie znielubi. Dlatego z góry przepraszam wszystkich, którzy się nią zachwycają - pamiętajcie, że gustibus i tak dalej:)
Maga polecało mi wiele osób i każda z nich wyrażała się o nim z dużym entuzjazmem. Jako że są to ludzie zaliczani przeze mnie do grona osób znających się na literaturze, a nie trzeba mnie długo namawiać na dobrą książkę, więc zaczęłam czytać. Odłożyłam. Znowu zaczęłam. I znowu odłożyłam. Dobrnęłam do połowy z nadzieją, że jakoś mnie poruszy. I nic. Autentycznie się nudziłam. A czasami nawet irytowałam.

W skrócie: młody angielski nauczyciel dostaje posadę w greckiej szkole. Aby ja przyjąć, porzuca swoją dziewczynę, Alison i leci na małą wyspę, Phraxos. Tuż przed przyjazdem zaczyna dostawać informacje na temat jakiejś wielkiej tajemnicy, która otacza przyznaną mu posadę. Po przyjeździe na Phraxos, Nicholas poznaje milionera, Conchisa, który zaczyna dziwną grę z młodym nauczycielem.

Główny bohater, Nicholas, i jego tajemniczy znajomy z Phraxos, Conchis, są tak przeintelektualizowani, że aż boli. Alison jest plastikowa niczym amerykańska Barbie. Fabuła jest ni to fantastyczna, ni to kryminalna. Co chwila zwroty akcji, które niczego nie wnoszą, za to dezorientują i drażnią. Pseudopsychologia wymieszana z pseudoerudycją. I pseudomoralistyczne zakończenie.
Dobrnęłam do końca. Nie zachwyciłam się. Nie czułam się zszokowana. Ani nawet zaskoczona. Nie odkryłam nagle drugiego dna ani żadnego niesamowitego przesłania tej książki. Czułam się nią zmęczona, znudzona, zawiedziona. Innymi słowy: nie polecam. Ponieważ jednak lubię sama wyrabiać sobie opinię, nie odradzam. Przeczytajcie i powiedzcie mi, co myślicie.

niedziela, 20 stycznia 2013

Pół życia - Jodie Picoult

To najnowsza powieść Picoult, której jestem wierną fanką. Przeczytałam wszystkie jej książki i nie przestaje mnie zadziwiać fakt, że choć to lekkie, fajne powieścidła, to każda prowokuje do myślenia i poszerza moją wiedzę o świecie.
W Pół życia nie zabrakło wszystkich standardowych dla Picoult elementów: jest trudny temat (eutanazja), jest jakaś niesamowita historia (mężczyzna żyjący wśród wilków), jest też, jak zawsze, sprawa sądowa i sporo psychologii.
Picoult nie obniża poziomu i jej opowieść o mężczyźnie, który poświęcił wszystko, aby żyć z wilkami, jest wzbogacona opowieściami z książki Żyjący z wilkami Schauna Ellisa. Własnie to najbardziej lubię w Picoult, że sprawy, o których pisze, nawet najbardziej niesamowite, mają jakieś odniesienie do rzeczywistości.
Całość czyta się w jeden wieczór, i choć wiele zwrotów akcji da się przewidzieć, to na pewno się nie nudziłam.
Jedyny element, który uważam za zbędny, to homoseksualizm jednego z głównych bohaterów. Odkąd wyszło na jaw, że syn autorki jest gejem, w jej książkach często przewija się ten motyw, a w tej akurat jest on słabo uzasadniony fabularnie. Nie przeszkadza, ale też nic nie wnosi, poza informacją, że Picoult ma do tej sprawy bardzo osobisty stosunek.
A teraz mały test, czy ktoś to w ogóle czyta: o jakiej książce chcielibyście przeczytać w najbliższym czasie?

piątek, 18 stycznia 2013

Północna Droga - Elżbieta Cherezińska

Gdybym zobaczyła tę książkę w księgarni, pewnie nie zwróciłabym na nią uwagi. Okładka nie przyciąga wzroku, o autorce nigdy nie słyszałam (być może wykazałam się w tym miejscu ignorancją, ale nie mogę przecież znać wszystkich!), tytuł pierwszej części, Saga Sigrun, też raczej nie brzmi obiecująco. Ale traf chciał, że książka trafiła mi w ręce w pracy, a wraz z nią kolejne części sagi Północna Droga.
Jako że czytam wszystko, co mi w ręce wpadnie, zaczęłam. I dziś bardzo się cieszę, że nie poległam przy Sigrun. Pierwszy tom sagi może bowiem  zniechęcić kogoś, kto oczekuje akcji i wielkich emocji. Może inaczej: emocje są, ale zupełnie nie tego rodzaju, jakiego należałoby się spodziewać po sadze dotyczącej norweskich wikingów.
Saga Sigrun to opowieść o młodej dziewczynie, córce jarla, wydanej za innego jarla. Traf chciał, że Sigrun wyszła za mąż za mężczyznę, którego pokochała od razu, ale jej szczęście nie do końca jest szczęściem czytelnika. Od momentu bowiem, gdy młodziutka Sigrun po raz pierwszy oddaje się małżonkowi, pogrążamy się z nią w chorobliwej wręcz fascynacji mężem i  po wielokroć się również oddajemy. Opisy miłości, tej zarówno duchowej, jak i fizycznej, są główną treścią książki. Naiwność i całkowity brak charakteru bohaterki powoduje, że człowiek ma ochotę mocno nią potrząsnąć. Jakiekolwiek elementy historii wikingów pojawiają się tu tylko pobocznie, a my spędzamy czas na czytaniu opisów seksu, rozterek Sigrun i jej oczekiwania na uwielbianego męża, który czasem po powrocie z kolejnej wyprawy opowiada coś ciekawego.
Nie bez powodu dodałam tu etykietę Dla kobiet. Żaden chłop chyba tego nie zdzierży...
Bez przekonania i tylko z powodu zamkniętej biblioteki sięgnęłam więc po drugą część: Ja jestem Helderd. I tu zaskoczenie: tytułowa Helderd to naprawdę babka z charakterem! No dobra, może nie tak sympatyczna, raczej trochę mroczna, a już na pewno nie naiwna, ale przynajmniej ma złożoną osobowość! Co więcej, w powieści coś zaczyna się dziać. Jakaś akcja, tajemnica, intryga, szaleństwo! Przeczytałam. Z lekką dozą niechęci do bohaterki, ale za to z delikatnym rumieńcem na twarzy (tym razem nie pruderii).
Pod ręką już następna: Pasja Einara. Bohater, znany z poprzednich części, prowadzi nas przez te mniej znane początki chrześcijaństwa. Ciekawie, bo w oparciu o źródła historyczne, poznajemy metody walki chrześcijaństwa z wyznaniami pogańskimi, a przy okazji Einar jest już naprawdę bardzo skomplikowaną osobowością. No i wreszcie, poza jedną wiedźmą z bagien pojawiającą się we wcześniejszych częściach, mamy też inne elementy, które pozwalają mi dodać do sagi etykietę Fantastyka.
Te trzy tomy przenikają się na wiele sposobów, łączą, uzupełniają, ale czwarty tom jest już właściwie powtórzeniem trzech poprzednich. Większość akcji Trzech młodych pieśni to przygody z poprzednich części, ale ukazane z perspektywy najmłodszych bohaterów: niemal idealnych Bjorna i Regina, i chorobliwie zafascynowanej bratem Gudrun. Czytelnik, który nie pamięta wcześniejszych tomów, ma niejasne wrażenie, że już to gdzieś czytał, a ja, która czytałam je jeden po drugim, trochę się irytowałam. Miałam nieodparte wrażenie, że autorka nie miała już pomysłu na fabułę. Zakończenie natomiast zszokowało mnie do cna i, choć jestem osobą tolerancyjną, był to szok negatywny. Znów miałam wrażenie, że z racji braku pomysłu, autorka postanowiła na sam koniec trochę czytelnika zszokować, coby mu za dobrze nie było.
Podsumowując tę długaśną niczym sama saga recenzję: mężczyźni niewiele tu znajdą dla siebie, kobiety już troszkę więcej, ale ja nogami nie przebierałam w oczekiwaniu na kolejne tomy.

Opowieści z meekhanskiego pogranicza - Wegner

Jeśli ktoś uwielbia Grę o tron, to Opowieści Wegnera powinny mu się podobać. Autor, Ślązak z wyboru (kolejny dowód na to, że Polacy nadal tworzą dobre fantasy) wydał do tej pory 3 części sagi, ale zakończenie ostatniej pozwala mieć nadzieję na więcej.
Północ opowiada o losach Szóstej Kompanii, której bohaterowie przewijają się przez wszystkie części Opowieści. Dzielni żołnierze muszą wzbudzić sympatię i chęć naśladowania w każdym, nawet w takiej mało wojowniczej osobie jak ja. Całość trzyma w napięciu, żelazna logika przywódcy Kompanii musi budzić podziw, a fabuła powoduje, że błagasz o więcej.
Trochę gorzej jest już z Południem – historią członka pewnego pustynnego ludu, który naraził się bogom. Ta część nie tylko pozostawia niedosyt, ale mnie też trochę nudziła przydługimi dysputami o filozofii i religii. Jak to dobrze, że dwustronicowe monologi o historii rodu nie zdarzają nam się w codziennych rozmowach! Niestety bohaterowi Południa zdarzają się nagminnie, więc miałam wrażenie, że autor nie wiedział jak wpleść w tę historię jej uzasadnienie.
Północ - Południe jako całość sprawia wrażenie, że dwie całkowicie różne książki zostały złączone pod jedną okładką.
Ze Wschód - Zachód jest już trochę lepiej. Po pierwsze, części bardziej się przenikają, przez co całość wydaje się bardziej spójna. Po drugie, choć podział jest znów na bohatera zbiorowego (wozacy i oddział Laskolnyka)  i pojedynczego (Altsin), to jedna i druga historia nie pozwala oderwać się choć na chwilę. Tak samo jak w Północ - Południe pierwsza część jest bardziej o ludziach, druga bardziej o bogach, ale na plus trzeba Wegnerowi zaliczyć, że tym razem nie zanudza czytelnika filozofią.
Wozacy są meekhańskimi Cyganami. Jako naród są bohaterem doskonałym. Odważnym, honorowym, mądrym. Aż miałam ochotę wsiąść na wóz i jechać... Może dlatego 3 część, Niebo ze stali, skupia się głównie na ich historii. Sceny batalistyczne robią wrażenie, a bardzo szczegółowe opisy pozwalają sobie naprawdę dokładnie wyobrazić opisane miejsca i postaci. Jedynym wątkiem, który mnie drażnił jest nowotestamentowa historia małej wozaczki, ale więcej nie napiszę, żeby nie zdradzić zakończenia. Trzecia część pozostawia niedosyt, bo z poprzednich wyjaśnia tylko niektóre wątki, a do tego wprowadza kilka nowych. Panie Wegner, ja bardzo proszę o więcej, bo po nocach dręczą  mnie pytania o pewnego złodzieja...


czwartek, 17 stycznia 2013

Pierwsze dziecko zmienia wszystko - Gertrude Teusen

Na tę książkę trafiłam przypadkiem, kiedy poszukiwałam jakiejkolwiek lektury dotyczącej macierzyństwa, która nie powodowałaby we mnie uczucia, że jestem do kitu. Dookoła propaganda sukcesu, opowieści o tym, jak to cudnie być mamą, a rzeczywistość skrzeczy. A to kolki, a to brak snu, a to kłótnie z mężem... A we wszystkich poradnikach słodycz aż kapie i uśmiechnięte mamy kołyszą uśmiechnięte niemowlaki.
Ta książka, to zupełnie coś innego. Żeby ją przeczytać, trzeba mieć sporo dystansu do macierzyństwa. Teusen opisuje macierzyństwo jako rewolucję, ale rewolucję niekoniecznie naturalną i prostą. Momentami można odnaleźć w niej siebie, zmęczoną i sfrustrowaną, a czasami aż odrzucają bezpośrednie i brutalne opisy matczynej codzienności czy zaniku relacji małżeńskich.
Te mamy, które już nie pamiętają frustracji pierwszych miesięcy, poczują się zapewne zgorszone tą książką, bo odkrywa one wszelkie, pieczołowicie chronione tajemnice, takie jak brak seksu i romantyzmu w związku po urodzeniu dziecka (nie tylko zaraz po), poczucie wykluczenia i odrzucenia świeżej mamy, niezadowolenie z siebie i całkowitą bezsilność w relacji z dzieckiem...
Te mamy natomiast, które są właśnie na etapie rozpaczy i zagubienia, być może odnajdą w niej pocieszenie i informację, że wszystko, co przeżywają jest absolutnie normalne i uzasadnione. Że miłość do dziecka nie musi być czymś co przychodzi natychmiast po porodzie i zabija wszelkie negatywne emocje. Że czasem nie ma dobrej rady, trzeba po prostu przetrwać.
Podsumowując:
Na plus – brak lukru, porady, z których faktycznie można skorzystać (nie: zapisz się na fitness, a dziecko zostaw w szafce w klubie), odmitologizowanie macierzyństwa.
Na minus – nie przekonuje mnie podział na kwoki i kukułki, trochę sztuczny i zbyt czarno-biały, z książki wyziera momentami rozgoryczenie autorki, która chyba do dnia dzisiejszego jednak nie zaakceptowała do końca zmian, które przyniosło jej pojawienie się dziecka.

środa, 16 stycznia 2013

Baśniobór - dla dzieci?

Baśniobór poleciła mi koleżanka, która kupiła tę książkę swojemu synowi. Dziecku przeczytała dwie strony, resztę pochłonęła sama.
Na okładce napisano "wiek 9+".
Nie wiem, kto oceniał, w jakim wieku można czytać Baśniobór, ale prawdopodobnie nie miał zbyt dużo do czynienia z dziećmi.
Książka jest historią dwójki dzieci (może stąd kategoria wiekowa?), które w czasie pobytu u dziadków, odkrywają, że ich dziadek jest opiekunem magicznego rezerwatu. Rezerwat jest (oczywiście) w niebezpieczeństwie i dzieci w każdym z wydanych dotychczas 4 tomów dokonują niesłychanych czynów, by magiczną krainę ratować.
Rodzica, który zasugerował się informacją na okładce, może zmylić też fakt, że w książce występują głównie baśniowe stwory: wróżki, centaury, smoki, demony, krasnoludki i skrzaty. Gdy jednak zagłębimy się w tę opowieść, znajdziemy w niej również satyrów uganiających się w wiadomych celach za driadami, ogry zjadające na żywca woły (ta scena zdecydowanie nie jest dla dzieci), ożywione kukły oraz wiele innych okrutnych bestii. Brutalność niektórych scen powoduje, że choć książkę czyta się jednym tchem, to jednak zdecydowanie kategoria wiekowa powinna być inna. Ale cóż, ekranizacja "Hobbita" jest podobno od 13 roku życia...
Fanom baśni i fantasy mogę śmiało polecić, choć pierwsza część może zniechęcać. Fabuła bardzo wolno się rozkręca, żeby pod koniec gwałtownie przyspieszyć i najważniejszą akcję zmieścić w dwóch stronach. Co więcej, owa akcja jest na tyle zaskakująca, a rozwiązanie tak naiwne, że czytelnik ma wrażenie, że coś go wcześniej ominęło...
Na szczęście następne tomy są już bardziej zrównoważone i chwile spokoju przeplatają się z szybkimi akcjami, kończąc się w sposób nieoczekiwany i satysfakcjonujący. Całość na plus, choć nocy nie zarywałam...

Na początek

Niektórzy twierdzą, że jestem uzależniona od czytania. Coś zapewne w tym jest, skoro czytam w pracy, a potem czytam też w domu. Czytam przy myciu zębów, w autobusie, w korku w samochodzie, podczas gotowania...
Skoro tyle czytam, mogę podpowiedzieć, co czytać. Dlatego powstał ten blog. Będzie o tym, co czytam lub przeczytałam.
A co czytam? Wszystko. Najchętniej fantastykę. Najmniej science fiction. Ale nie wybrzydzam, biorę wszystko.
Zapraszam do wspólnego czytania, może Wy mi też coś podpowiecie?