Strony

czwartek, 10 października 2013

Agnieszka Stein - Dziecko z bliska

Za każdym razem, kiedy czytam jakiś poradnik dla rodziców, zastanawiam się, jakie będą kiedyś nasze dzieci. Z tego, co widzę i o czym krzyczą socjologowie i psychologowie, świat schodzi na psy: dzieci coraz mniej czasu spędzają na wspólnej zabawie, a więcej na oglądaniu telewizji i grach komputerowych, rośnie poziom agresji wśród dzieci i nastolatków, młodzież nie potrafi już spędzać wspólnie czasu, w szkołach sajgon i degrengolada... A tymczasem współczesne poradniki doradzają: nie zabraniaj, nie wychowuj, nie ograniczaj... Wiadomo: na rozwój dziecka wpływa wiele czynników, na sytuację społeczną jeszcze więcej, tylko dlaczego gdzieś z tyłu głowy ciągle pojawia się pytanie: skoro metody wychowawcze naszych babć i matek były takie straszne, to dlaczego poprzednie pokolenia jakoś lepiej radziły sobie z bliskością, byciem razem, współdziałaniem?
Odpowiedzi pewnie jest wiele, pole do dyskusji i refleksji ogromne, a tymczasem ja sięgnęłam po kolejną pozycję z nurtu macierzyństwa bliskości, kolejną, która dość jednoznacznie odcina się od metod wychowawczych stosowanych w przeszłości, a wręcz nawet ostro je krytykuje.
Zacznijmy jednak od pozytywów. Dziecko z bliska napisane jest lekkim, prostym językiem, a autorka, choć praktykujący psycholog, nie używa tak popularnego teraz bełkotu psychologicznego. Co więcej, posługuje się przykładami z własnej praktyki, co zawsze bardziej mnie przekonuje, niż powoływanie się na nikomu nie znane badania. Co prawda, przykładów tych jest niewiele, ale zawsze.
Z ogólnym przesłaniem książki jak zwykle się zgadzam: podążaj za dzieckiem, traktuj je jak drugiego człowieka, a nie zwierzątko do tresowania, szanuj, poświęcaj czas itp. Wszystkie te hasła są dla mnie dość oczywiste.
Gorzej jest jednak ze szczegółami. Pod koniec książki autorka pisze, że jej dziecko wrzeszczy najgłośniej na placu zabaw, czy to z radości, czy ze złości, a ja się zastanawiam, co jest w tym takiego dobrego, i jak to dziecko poradzi sobie później, gdy nie będzie mogło w przypływie złości sobie pokrzyczeć. Dużo wiarygodniejsze wydają mi się chyba jednak metody wychowawcze poparte nie tylko teorią, ale też efektem w postaci dorosłego, zdrowego i dobrze funkcjonującego w rzeczywistości człowieka. Tymczasem Pani Stein opisuje metody, których efektów tak naprawdę jeszcze nie zna - i to jest mój największy zarzut wobec tej książki.
Ogólnie wychodzę z założenia, że czytanie tego typu książek bardziej miesza w głowie świeżym rodzicom niż pomaga, niemniej jednak, jeśli kto ma wystarczająco dużo dystansu do siebie i swoich metod wychowawczych, to warto przeczytać książkę, choćby po to, żeby poznać punkt widzenia polskiego psychologa wychowującego w nurcie tzw. macierzyństwa bliskości.

wtorek, 8 października 2013

Joanna Chmielewska - po co recenzja?

Kiedy dowiedziałam się o śmierci Chmielewskiej, przypomniała mi się piosenka Grupy pod Budą: Ballada o Ciotce Matyldzie. Pomyślałam sobie, że Pani Joanna, jak owa Ciotka kroczy sobie do niebieskich bram i "na Pana woła głośno: wpuść mnie Pan!".
Słuchaliście? http://marcinbar.wrzuta.pl/audio/aIGg8kgDbj1/pod_buda_-_ballada_o_ciotce_matyldzie
Szkoda Pani Chmielewskiej, bo wychowały się na niej wszystkie najfajniejsze kobitki, jakie znam. Żadne tam stare gropy, tylko przyzwoite, konkretne kobity, co to potrafią o swoje zawalczyć z poczuciem humoru. Więc ja teraz, ku czci Chmielewskiej, kurcgalopkiem do biblioteki lecę Lesia wypożyczyć. Wy też wypożyczcie. Ku Pamięci.