Gdybym zobaczyła tę książkę w księgarni, pewnie nie zwróciłabym na nią uwagi. Okładka nie przyciąga wzroku, o autorce nigdy nie słyszałam (być może wykazałam się w tym miejscu ignorancją, ale nie mogę przecież znać wszystkich!), tytuł pierwszej części, Saga Sigrun, też raczej nie brzmi obiecująco. Ale traf chciał, że książka trafiła mi w ręce w pracy, a wraz z nią kolejne części sagi Północna Droga.
Jako że czytam wszystko, co mi w ręce wpadnie, zaczęłam. I dziś bardzo się cieszę, że nie poległam przy Sigrun. Pierwszy tom sagi może bowiem zniechęcić kogoś, kto oczekuje akcji i wielkich emocji. Może inaczej: emocje są, ale zupełnie nie tego rodzaju, jakiego należałoby się spodziewać po sadze dotyczącej norweskich wikingów.
Saga Sigrun to opowieść o młodej dziewczynie, córce jarla, wydanej za innego jarla. Traf chciał, że Sigrun wyszła za mąż za mężczyznę, którego pokochała od razu, ale jej szczęście nie do końca jest szczęściem czytelnika. Od momentu bowiem, gdy młodziutka Sigrun po raz pierwszy oddaje się małżonkowi, pogrążamy się z nią w chorobliwej wręcz fascynacji mężem i po wielokroć się również oddajemy. Opisy miłości, tej zarówno duchowej, jak i fizycznej, są główną treścią książki. Naiwność i całkowity brak charakteru bohaterki powoduje, że człowiek ma ochotę mocno nią potrząsnąć. Jakiekolwiek elementy historii wikingów pojawiają się tu tylko pobocznie, a my spędzamy czas na czytaniu opisów seksu, rozterek Sigrun i jej oczekiwania na uwielbianego męża, który czasem po powrocie z kolejnej wyprawy opowiada coś ciekawego.
Nie bez powodu dodałam tu etykietę Dla kobiet. Żaden chłop chyba tego nie zdzierży...
Bez przekonania i tylko z powodu zamkniętej biblioteki sięgnęłam więc po drugą część: Ja jestem Helderd. I tu zaskoczenie: tytułowa Helderd to naprawdę babka z charakterem! No dobra, może nie tak sympatyczna, raczej trochę mroczna, a już na pewno nie naiwna, ale przynajmniej ma złożoną osobowość! Co więcej, w powieści coś zaczyna się dziać. Jakaś akcja, tajemnica, intryga, szaleństwo! Przeczytałam. Z lekką dozą niechęci do bohaterki, ale za to z delikatnym rumieńcem na twarzy (tym razem nie pruderii).
Pod ręką już następna: Pasja Einara. Bohater, znany z poprzednich części, prowadzi nas przez te mniej znane początki chrześcijaństwa. Ciekawie, bo w oparciu o źródła historyczne, poznajemy metody walki chrześcijaństwa z wyznaniami pogańskimi, a przy okazji Einar jest już naprawdę bardzo skomplikowaną osobowością. No i wreszcie, poza jedną wiedźmą z bagien pojawiającą się we wcześniejszych częściach, mamy też inne elementy, które pozwalają mi dodać do sagi etykietę Fantastyka.
Te trzy tomy przenikają się na wiele sposobów, łączą, uzupełniają, ale czwarty tom jest już właściwie powtórzeniem trzech poprzednich. Większość akcji Trzech młodych pieśni to przygody z poprzednich części, ale ukazane z perspektywy najmłodszych bohaterów: niemal idealnych Bjorna i Regina, i chorobliwie zafascynowanej bratem Gudrun. Czytelnik, który nie pamięta wcześniejszych tomów, ma niejasne wrażenie, że już to gdzieś czytał, a ja, która czytałam je jeden po drugim, trochę się irytowałam. Miałam nieodparte wrażenie, że autorka nie miała już pomysłu na fabułę. Zakończenie natomiast zszokowało mnie do cna i, choć jestem osobą tolerancyjną, był to szok negatywny. Znów miałam wrażenie, że z racji braku pomysłu, autorka postanowiła na sam koniec trochę czytelnika zszokować, coby mu za dobrze nie było.
Podsumowując tę długaśną niczym sama saga recenzję: mężczyźni niewiele tu znajdą dla siebie, kobiety już troszkę więcej, ale ja nogami nie przebierałam w oczekiwaniu na kolejne tomy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz