Strony

poniedziałek, 3 listopada 2014

Igrzyska śmierci

Czytam ostatnio więcej literatury młodzieżowej, głównie z ciekawości – ciekawi mnie, co czytają nastolatki i dlaczego co chwila ekranizowane są nowe powieści młodzieżowe. Co prawda, zawsze biorę się za nie z opóźnieniem, na przykład Harry’ego przeczytałam ładnych kilka lat po fakcie, ale co się odwlecze... Oczywiście do Igrzysk tezż sięgnęłam po kilku latach od premiery i na dodatek z nastawieniem: kolejna młodzieżówka w stylu Zmierzchu. 
I… Przez pierwsze dwie części miałam wrażenie, że cały czas biegnę. Nie mogłam oderwać się od książki, a jednocześnie marzyłam, żeby już się skończyła... W trzeciej było o tyle gorzej, że już nie mogłam biec, a koniec nadal nie następował. I choć już ją zamknęłam, nadal nie czuję, że się skończyła.

Zaczyna się niewinnie: jak standardowe science fiction: mamy świat zbudowany na zgliszczach poprzedniego, państwo, które wykorzystuje nowoczesną technologię do kontrolowania obywateli, a jednocześnie stara się nie dopuścić do kolejnej wojny, tym razem zapewne totalnej. Wszystko modelowo: są dystrykty zajmujące się różnymi gałęziami przemysłu, jest władza totalitarna, a dookoła pustka. Autorka nie nakreśla żadnego rysu historycznego, nie ma właściwie żadnej przeszłości, państwo Panem istnieje jakby w zawieszeniu, choć ma już za sobą krwawe wojny wewnętrzne. I te właśnie wojny skłoniły władze do organizowania co roku igrzysk. Ale nie naszych, sportowych, radosnych. To raczej igrzyska w stylu starożytnym: dużo krwi, dużo śmierci, i wielkie show dla spragnionego ofiar ludu... z jedną małą różnicą. W rzezi biorą udział dzieci od 12 do 18 roku życia, po dwoje z każdego z dwunastu dystryktów. Baranki ofiarne składane są prezydentowi, który łaskawie za tę ofiarę godzi się nie zrównać Panem z ziemią. Ale jak to zwykle w science fiction bywa, ktoś zaczyna myśleć, ktoś się buntować… i na scenę wkraczają nastoletni bohaterowie, też na początku modelowi. Oboje pochodzą oczywiście z najbiedniejszego dystryktu i oboje są niewinni, wrażliwi, uczciwi. Ona, Katniss, zgłasza się na trybuta, by ratować swoją siostrę, on, Peeta, jest chłopakiem, który kiedyś uratował ją przed śmiercią głodową. Wszystko wydaje się takie proste i przewidywalne.
Ale nie jest. Autorce udało się stworzyć postacie, które nie są nadmiernie literackie i oczywiste. Jemu daleko do odważnych i na wskroś męskich bohaterów o wrażliwym wnętrzu, jakich można na pęczki znaleźć w powieściach dla nastolatek – to raczej gość na trudne czasy, spokojny, stabilny, momentami wręcz mdły i irytująco rozsądny. Ona za to, choć odwagi i męskości jej nie brak, pogrążona jest w emocjonalnym chaosie, a do tego naprawdę często sprawia wrażenie wyrachowanej – to nie słabe i romantyczne dziewczę czekające na księcia na białym koniu. Najbardziej książkowo zapowiadał się Gale, przyjaciel Katniss, ale i on okazał się nie bez wad… O fabule nie wspominam, bo zbyt łatwo coś tu zdradzić, ale jak pisałam wcześniej – nie mogłam się oderwać, a jednocześnie miałam wrażenie niesamowitej realności wydarzeń. Nie wiem, czy to kwestia języka, czy konstrukcji powieści, ale po zamknięciu książki musiałam się chwilę rozejrzeć, żeby przypomnieć sobie, że to się nie dzieje naprawdę.
Pytanie, które męczy mnie jednak wciąż po przeczytaniu Igrzysk (3 części w 3 dni), brzmi, czy to naprawdę powieść dla młodzieży? Czy brutalność i okrucieństwo, które dla mnie były trudne do zniesienia, są już tak łatwe do przyjęcia dla współczesnych nastolatków? Mam nadzieję, że nie. Nadal nie wiem, czy ten aspekt Igrzysk mi się podobał. Czy gdyby złagodzić opisy rzezi, to książka coś by na tym straciła? Nie wiem. Może taki przyszedł czas, że trzeba czytelnikowi walić po oczach, bo za bardzo już przywykł do krwi wylewającej się z każdej strony. Może faktycznie, żeby pobudzić do myślenia, należy w brutalny sposób przekazać pewne informacje… nie wiem. Nadal się boję, że taka forma za bardzo uodparnia młodzież na okrucieństwo, a z drugiej strony myślę, że wielu nastolatków i tak przede wszystkim będzie się ekscytować historią miłosną w tle, nie zauważając nawet głębokiego i aż zbyt aktualnego przesłania Igrzysk. Niemniej jednak mój bieg przez Igrzyska, Pierścień Ognia i Kosogłos pozbawił mnie tchu na dłuższy czas i naprawdę nie ze względu na swój sensacyjno-romantyczny charakter.

No cóż. Przeczytałam. Może koniec mnie nie zaskoczył, za dużo chyba czytam, a może był zbyt oczywisty. Ale na pewno książka mnie zaskoczyła. I naprawdę nie da się o niej nie myśleć. Filmu na pewno nie dam rady obejrzeć. Moja wyobraźnia, podsycana naprawdę realistycznymi opisami, wystarczy mi za wszystkie filmy świata.