Z tę recenzję pewnie kilka osób mnie znielubi. Dlatego z góry przepraszam wszystkich, którzy się nią zachwycają - pamiętajcie, że gustibus i tak dalej:)
Maga polecało mi wiele osób i każda z nich wyrażała się o nim z dużym entuzjazmem. Jako że są to ludzie zaliczani przeze mnie do grona osób znających się na literaturze, a nie trzeba mnie długo namawiać na dobrą książkę, więc zaczęłam czytać. Odłożyłam. Znowu zaczęłam. I znowu odłożyłam. Dobrnęłam do połowy z nadzieją, że jakoś mnie poruszy. I nic. Autentycznie się nudziłam. A czasami nawet irytowałam.
W skrócie: młody angielski nauczyciel dostaje posadę w greckiej szkole. Aby ja przyjąć, porzuca swoją dziewczynę, Alison i leci na małą wyspę, Phraxos. Tuż przed przyjazdem zaczyna dostawać informacje na temat jakiejś wielkiej tajemnicy, która otacza przyznaną mu posadę. Po przyjeździe na Phraxos, Nicholas poznaje milionera, Conchisa, który zaczyna dziwną grę z młodym nauczycielem.
Główny bohater, Nicholas, i jego tajemniczy znajomy z Phraxos, Conchis, są tak przeintelektualizowani, że aż boli. Alison jest plastikowa niczym amerykańska Barbie. Fabuła jest ni to fantastyczna, ni to kryminalna. Co chwila zwroty akcji, które niczego nie wnoszą, za to dezorientują i drażnią. Pseudopsychologia wymieszana z pseudoerudycją. I pseudomoralistyczne zakończenie.
Dobrnęłam do końca. Nie zachwyciłam się. Nie czułam się zszokowana. Ani nawet zaskoczona. Nie odkryłam nagle drugiego dna ani żadnego niesamowitego przesłania tej książki. Czułam się nią zmęczona, znudzona, zawiedziona. Innymi słowy: nie polecam. Ponieważ jednak lubię sama wyrabiać sobie opinię, nie odradzam. Przeczytajcie i powiedzcie mi, co myślicie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz