Strony

poniedziałek, 6 lipca 2020

Równe prawa czy przywileje?

W jednej z zeszłorocznych „Pochodni” pisałam o granicach. O ich stawianiu i przekraczaniu. Odnosiłam się wtedy do wszystkich, po równo. Dziś chcę przypomnieć ten temat, ale w odniesieniu do relacji pełno- i niepełnosprawny.
W ostatnich latach dużo się zmieniło w podejściu do niepełnosprawności. Coraz więcej mówi się o dostępności i coraz więcej się w tym kierunku robi. Niepełnosprawni są bardziej widoczni w przestrzeni publicznej, a ich głos bardziej słyszalny. Tak, to prawda, że jeszcze wiele jest do zrobienia, ale wiele też już się dzieje. A jak w tym wszystkim wyglądają zwykłe relacje międzyludzkie?
Paradoksalnie duża część grup mniejszościowych, wysuwając swoje (zazwyczaj uzasadnione, ale nie zawsze) żądania, zapomina o innych. Piszę paradoksalnie, bo jeśli nawołujemy do równego traktowania i empatii, to powinno to działać w obie strony, prawda? A jednak w wielu sytuacjach tak nie jest.

Przekraczanie granic
Zacznijmy więc od podziałów. Skoro świadomość społeczna rośnie, to relacje między pełno- i niepełnosprawnymi powinny być coraz lepsze. Tymczasem podział na „my” i „oni” ma się świetnie. Moim zdaniem przyczyn jest zbyt wiele jak na jeden tekst, ale jedną z głównych jest osławiona już i oklepana roszczeniowość, a także brak szacunku i empatii, działających w obie strony!
Kiedy pracowałam jako wolontariusz, wielokrotnie spotykałam się z przekraczaniem moich granic. Czasem było to tylko delikatne ich naciąganie, w postaci częstych próśb o pomoc, nawet w takich sprawach, którymi ta osoba mogła zająć się sama. Czasem było to jednak poważne nadużycie, jak żądanie pewnej wózkowiczki, bym przyszła posprzątać u niej w domu, choć moja rola miała się ograniczyć do pomocy w komunikacji. Ale przekraczanie granic to nie tylko prośby i żądania, to też każda sytuacja, w której zachowamy się niegrzecznie wobec pomagającego.
Wbrew pozorom rozumiem frustrację niewidomych, których ktoś wpycha do tramwaju, albo gdy ktoś mówi do ich przewodnika zamiast do nich. W moim idealnym świecie każdy wiedziałby, jak się zachować w danej sytuacji, ale niestety świat tak nie wygląda i mnóstwo ludzi nie ma pojęcia, jak się zachować w stosunku do osoby niepełnosprawnej. Ale o tym też już pisałam, przypomnę więc tylko, że nikt z nas na etapie szkoły czy przedszkola nie uczy się, jak pomagać niewidomemu. Za to wszędzie słyszymy, już od dziecka, że mamy pomagać innym, i że ci biedni niepełnosprawni…
Jakimże szokiem okazuje się potem, że jeśli powiesz niepełnosprawnemu, że jest ci go żal, on się… obrazi! Ale jak to? No przecież przed chwilą mówił, że jest mu trudno, pracy nie ma, wszystko niedostępne… A teraz masz nie mówić, że mu współczujesz, bo to traktowanie go jak kogoś gorszego?
Ano właśnie, ja to nazywam bardzo wprost hipokryzją, proszę Państwa. Tak samo określę sytuację, w której niewidomy, któremu zaproponowano pomoc, ofuknie proponującego, że tak się go nie prowadzi! Albo taką, w której dziecko, które nie wie, co to znaczy pies pracujący, wyciągnie do niego rękę, po czym ono i jego mama usłyszą kilka nieprzyjemnych słów. I nie, nie chodzi o to, że trzeba się godzić na wszystko, ale forma, w jakiej zwracamy komuś uwagę, ma ogromne znaczenie. Jak raz, drugi, takie dziecko czy pomagier dostanie po głowie, jego wizerunek niepełnosprawnego stanie się jednoznacznie negatywny i już więcej do niego po prostu nie podejdzie. Taka smutna prawda: grupy mniejszościowe łatwo stają się obiektami uogólnień, więc zachowując się niewłaściwie, wystawiamy na szwank nie tylko swoją reputację.
Podobnie będzie z tymi, którzy staną się ofiarą tzw. macanek. Zdarzyło mi się, że osoba, której oferowałam moje pomocne ramię, postanowiła je bez mojej zgody bardziej dokładnie „obejrzeć”. Ja jestem człowiekiem asertywnym, więc potrafię sobie z taką sytuacją poradzić (nauczyli mnie tego zresztą moi niewidomi znajomi!), ale co ma zrobić ktoś, kto po raz pierwszy się z czymś takim styka? Albo kogo niewidomy bez pardonu zaczyna oglądać, bo chce sprawdzić, jaką ma dziś fryzurę czy sweter? To nie tylko przekraczanie granic, to brak szacunku do drugiej osoby okraszony wzbudzaniem poczucia winy – no bo ja cię przecież nie mogę zobaczyć…

Widzący zawsze musi mieć dobry dzień
To taki mały przytyk do tych, którzy złoszczą się na widzących kolegów, którzy ich mijają na ulicy i nie proponują pomocy. Wielokrotnie walczyłam sama ze sobą, czy podejść do niewidomej znajomej na przystanku czy chodniku. I nie dlatego, że jej nie lubię. Po prostu miałam zły dzień, byłam w totalnie „nieprzysiadalnym” nastroju i po prostu nie miałam ochoty z nikim rozmawiać! Jak do tej pory jednak zawsze podchodziłam, bo miałam poczucie, że powinnam, że to po prostu niegrzecznie tak ją minąć z krótkim „cześć”, ale z drugiej strony, czy czasem nie robimy tak też wobec widzących, bo nie chce nam się zaczynać rozmowy? No właśnie, a przecież mamy przekonanie, że nie możemy tak się zachować w stosunku do niepełnosprawnego… Coś w rodzaju podwójnych standardów. Jak będę niegrzeczna do niewidomego, to będzie to gorsze, niż wtedy, gdy jestem niegrzeczna do widzącego. I oczywiście w drugą stronę: ja, niewidoma, mogę prychnąć na widzącą koleżankę, że mnie szarpnęła podczas przechodzenia przez ulicę albo nie powiedziała, że schody się kończą, ale ona nie ma prawa nie mieć ochoty być moim przewodnikiem.
Inną sprawą jest też nieustające pilnowanie się w rozmowie. Kiedyś nie zauważyłam czegoś, czego szukałam dłuższy czas i rzuciłam autoironicznie przy niewidomej koleżance: co ślepemu po oczach… Ona się po prostu roześmiała, ale znam wiele osób, które zareagowałyby świętym oburzeniem. Dlatego staram się pilnować, pytanie tylko, czy tak powinno być? Czy niepełnosprawni pilnują się, żeby nie urazić pełnosprawnych? A co z tymi, którzy potrafią powiedzieć, że widzący są tylko oczami dla niewidomych? Jeśli to nie jest uprzedmiotawiające i niegrzeczne, to już nie wiem, co jest. A jednak będzie to dużo bardziej akceptowalne społecznie niż narzekanie np. asystenta na to, że niepełnosprawny go źle traktuje.
No właśnie – asystenci, przewodnicy – temat rzeka. Dużo się nasłuchałam o ich braku kompetencji, kultury osobistej… Rzadko jednak zdarza się, by szła za tym też refleksja w drugą stronę – że praca takiego człowieka łatwa nie jest, bo przekraczanie granic, wykorzystywanie i brak szacunku są w niej na porządku dziennym. Tych, którzy są teraz strasznie oburzeni, pragnę uświadomić, że wielu, naprawdę wielu niepełnosprawnych myli asystentów ze służbą lub prywatnym terapeutą. Że rolą przewodnika nie jest wysłuchiwanie litanii żalów na system, ludzi, rodzinę i przyjaciół. Nie jest nią też edukowanie społeczeństwa, np. podczas wizyty u lekarza, gdy doktor mówi do osoby towarzyszącej zamiast do niewidomego. To ten niewidomy powinien zareagować, a nie jego przewodnik! Chcesz być traktowany jak osoba samodzielna, zacznij się tak zachowywać – taka prosta zasada.

Równi czy równiejsi
I tu dochodzimy do kwestii najbardziej kontrowersyjnej: roszczeniowości. Gdy kilka lat temu zmieniano (znowu!) godziny pracy osób z dysfunkcjami, odbyła się gorąca dyskusja, czy niższy wymiar godzin nie spowoduje, że pracodawcy nie będą chcieli ich zatrudniać. To kwestia nierozstrzygnięta, ja natomiast mogę powiedzieć ze swojego doświadczenia jedno: jeśli ktoś, kto zna to środowisko, nie chce później tych osób zatrudniać, to nie przez 7-godzinny dzień pracy czy większy wymiar urlopu. To podejście samych niepełnosprawnych sprawia, że pracodawcy ich się boją. Bo jeśli ktoś odbija się od „wyuczonej bezradności” (np. „Czy możesz to zrobić za mnie? Bo mnie niewidomemu zajmie to więcej czasu”), braku elastyczności („Nie zostanę po godzinach, bo jestem niepełnosprawny!”, „ Jutro chcę wyjść wcześniej do lekarza – nie muszę tego odrabiać, bo jestem niepełnosprawny!”) lub permanentnych zwolnień ze względu na „problemy zdrowotne” (cudzysłów świadomy, bo piszę tu o fałszywych zwolnieniach, a nie tych uzasadnionych), to może mieć negatywny obraz pracownika z niepełnosprawnością. A przecież wielu jest takich, którzy swoją pracę wykonują naprawdę rzetelnie i zaangażowaniem i przez takiego „roszczeniowca” od lat borykają się z bezrobociem. Myślę, że w tym miejscu wiele osób z dysfunkcją taką czy inną musi sobie szczerze odpowiedzieć na pytanie, czy chcą być równi, czy równiejsi? Bo jeśli chcę być traktowana jako kobieta tak samo jak mężczyźni, to nie powinnam oczekiwać, że dostanę taryfę ulgową ze względu na płeć, prawda?
Innymi słowy, żeby trochę już złagodzić, zastanówmy się, czy nie mamy postawy „biorcy” i czy przypadkiem to my nie stawiamy barier tym, którzy chcą wyjść nam naprzeciw. Bo z tego, co zauważyłam, najmniej na brak wsparcia i dostępności narzekają ci, którzy podchodzą do innych z życzliwością i wyrozumiałością.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz