Strony

poniedziałek, 6 lipca 2020

Nie każdy widzący zobaczy

„Kiedy się spieszysz, nic nie widzisz, nic nie przeżywasz, niczego nie doświadczasz, nie myślisz! Szybkie tempo wysusza najgłębsze warstwy twojej duszy, stępia twoją wrażliwość, wyjaławia cię i odczłowiecza” – pisał Ryszard Kapuściński w Lapidarium. Jak bardzo prawdziwe są to słowa, można przekonać się, wędrując w centrum Warszawy w godzinach szczytu. Najboleśniej przekonują się o tym ci, którzy tak nie pędzą: rodzice z dziećmi, osoby starsze czy niepełnosprawne, które w tym pędzie często nie uzyskują tak potrzebnej im pomocy.
Wiele razy dyskutowaliśmy w redakcji o tym, jak osoby niewidome są ignorowane przez widzących – na przystankach, przejściach dla pieszych, w podziemiach. Przy takich dyskusjach pojawiają się gorzkie słowa o znieczulicy i braku empatii, ale ja muszę tu odegrać rolę adwokata diabła. Jestem osobą widzącą, więc z pełną odpowiedzialnością za moje słowa mogę powiedzieć, że nie zawsze ten, kto widzi, tak naprawdę zobaczy. Podam przykład: idziemy z moją przyjaciółką podziemiami przy Rotundzie. Jest 17.00 – ludzie właśnie wracają z pracy, w podziemiach panuje ścisk, wszyscy pędzą jak szaleni do domów, sklepów, na spotkania. Ja w tym tłumie automatycznie wyławiam białą laskę jakiegoś mężczyzny, więc ciągnę zdezorientowaną koleżankę w jego stronę i proponuję mu pomoc. Gdy już rozstajemy się z przesympatycznym panem, moja koleżanka pyta mnie: jak ty go zauważyłaś? Ja w ogóle nie zarejestrowałam, że tam idzie niewidomy! Na pewno wielu naszych Czytelników to zna – idziecie przez ruchliwą ulicę i ludzie Was omijają, jakby Was nie było. Złośliwość? Okrucieństwo? Ignorancja? Czasem tak. Ale najczęściej zwykła codzienność, zamyślenie, nieuważność, a do tego to, o co wielu niepełnosprawnych przecież tak walczy: niezauważanie inności. Jesteśmy tak zapędzeni w tym biegu, tak skupieni na celu lub własnych myślach, że czasem po prostu nie zauważamy białej laski. Ja sama wiem, że o wiele rzadziej ją zauważałam, gdy nie miałam codziennego kontaktu z osobami niewidomymi. Zresztą, dopóki nie miałam dziecka, nie zauważałam też kobiet z wózkami. Zazwyczaj dostrzegamy to, co jest nam bliższe lub to, czego szukamy, a reszta staje się tłem. Warto podkreślić w tym miejscu, że nie jest to świadoma decyzja – po prostu gdybyśmy nie odcinali tych wszystkich mniej istotnych dla nas w tym momencie bodźców, nasze mózgi mogłyby sobie z nimi nie poradzić – hałas, szum, tysiące bodźców wzrokowych – to naprawdę dużo dla naszego systemu nerwowego, więc bezwiednie odcinamy się od tego, co nas męczy i skupiamy tylko na konkretnych sprawach. Oczywiście nie mówię to u odcinaniu się słuchawkami czy wpatrywaniu w smartfona – to temat na zupełnie inny tekst. Chodzi tylko o ten codzienny bieg i próbę zachowania normalności w tym pędzącym świecie.
Innym zarzutem, który często słyszę w dyskusjach pod hasłem „my niewidomi – wy widzący”, jest niereagowanie na pytania, na przykład o to, jaki autobus podjeżdża. Ja jestem towarzyską gadułą, więc nie mogę napisać, że to rozumiem, niemniej jednak wiem, jakie zjawisko za tym stoi – bo nie jest ono wcale takie nowe i rzadkie. To rozproszenie odpowiedzialności, znane w psychologii pod nazwą dyfuzji odpowiedzialności, efektu widza czy nawet efektu obojętnego przechodnia. W dużym uproszczeniu zjawisko to polega na tym, że im więcej osób, tym mniejsza szansa, że ktoś zareaguje. Badania pokazują, że dotyczy ono nie tylko zwykłych sytuacji, gdy ktoś pyta o drogę czy numer pojazdu, ale też dramatycznych, takich jak wypadek samochodowy czy zasłabnięcie na ulicy. Im więcej świadków, tym mniejsze prawdopodobieństwo reakcji, bo w grupie ludzie czują się zwolnieni z odpowiedzialności za podjęcie działania, anonimowi i bardziej kierują się wymogami grupy niż wyznawanymi przez siebie zasadami. Ponadto wiele osób nie wie, jak się zachować i co zrobić, więc czeka na lidera, a w przypadku udzielania informacji, na kogoś, kto zrobi to po prostu za nich. Oczywiście, wiąże się to z konformizmem, ale nie wynika ze złośliwości czy złej woli owych osób – to wypracowany mechanizm związany z życiem w społeczeństwie. Dlatego, jeśli jest taka możliwość, najlepiej zwrócić się do konkretnej osoby.
Jest jeszcze trzecia sprawa – często też pomijana w dyskusjach o powszechnej znieczulicy. To lęk. Widzący przechodzień niejednokrotnie najzwyczajniej w świecie boi się podejść do niewidomego i zaproponować pomoc. Jego strach może wynikać z różnych rzeczy: może być nieśmiały i interakcja z drugim człowiekiem stanowi dla niego problem. Może nie lubić kontaktu fizycznego i niechęcią napawa go myśl o podaniu komuś ramienia. Może się bardzo spieszyć i boi się, że udzielenie pomocy zajmie mu za dużo czasu. Może nie mieć też doświadczenia i boi się, że zrobi coś źle. Aż wreszcie: mógł mieć złe doświadczenia wcześniej i nie ma ochoty podchodzić, bo już raz się sparzył. A to ostatnie wbrew pozorom nie jest takie rzadkie – na różnych ludzi w życiu trafiamy i nawet mi dwukrotnie zdarzyło się, że osoba, której proponowałam pomoc, zareagowała niemiło czy nawet wręcz agresywnie. Że już nie wspomnę otych, którzy bardzo obcesowo pouczają takiego „pomocnika” i traktują go z wyższością – co pan robi, tak się nie prowadzi niewidomego! Rozumiem frustrację osoby niewidzącej wpychanej do tramwaju, ale wszystko można powiedzieć na dwa sposoby, prawda? Tak, żeby nie urazić, nie przestraszyć i nauczyć na przyszłość. O ile łatwiej porozumieć się przy wzajemnym szacunku niż w złości, choć wiem, że czasem widzący bywają naprawdę bardzo nietaktowni i niemili. Takich jednak najlepiej zostawić samych sobie, a skupić się na tych, którzy naprawdę chcą pomóc – oni bowiem dają przykład tym wszystkim dookoła, którzy chowają się w cieniu grupy i uczą, że każda reakcja jest lepsza niż jej brak.
Podsumowując: poczucie, że jest się ignorowanym i pozostawionym samemu sobie sprawia czasami, że przypisujemy innym złe intencje. A bardzo często brak reakcji wynika z nieświadomości, niewiedzy, lęku, pośpiechu. Bądźmy więc wyrozumiali dla siebie nawzajem i poprośmy o pomoc przy przejściu dla pieszych, nie czekając na propozycję, a ucząc widzących pomagania, wykażmy się cierpliwością i kulturą. Może będzie nam wtedy wszystkim ze sobą łatwiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz