„Kiedy się spieszysz, nic nie widzisz, nic nie przeżywasz, niczego nie doświadczasz, nie myślisz! Szybkie tempo wysusza najgłębsze warstwy twojej duszy, stępia twoją wrażliwość, wyjaławia cię i odczłowiecza” – pisał Ryszard Kapuściński w Lapidarium. Jak bardzo prawdziwe są to słowa, można przekonać się, wędrując w centrum Warszawy w godzinach szczytu. Najboleśniej przekonują się o tym ci, którzy tak nie pędzą: rodzice z dziećmi, osoby starsze czy niepełnosprawne, które w tym pędzie często nie uzyskują tak potrzebnej im pomocy.
Wiele razy dyskutowaliśmy w redakcji o tym, jak osoby niewidome są ignorowane przez widzących – na przystankach, przejściach dla pieszych, w podziemiach. Przy takich dyskusjach pojawiają się gorzkie słowa o znieczulicy i braku empatii, ale ja muszę tu odegrać rolę adwokata diabła. Jestem osobą widzącą, więc z pełną odpowiedzialnością za moje słowa mogę powiedzieć, że nie zawsze ten, kto widzi, tak naprawdę zobaczy. Podam przykład: idziemy z moją przyjaciółką podziemiami przy Rotundzie. Jest 17.00 – ludzie właśnie wracają z pracy, w podziemiach panuje ścisk, wszyscy pędzą jak szaleni do domów, sklepów, na spotkania. Ja w tym tłumie automatycznie wyławiam białą laskę jakiegoś mężczyzny, więc ciągnę zdezorientowaną koleżankę w jego stronę i proponuję mu pomoc. Gdy już rozstajemy się z przesympatycznym panem, moja koleżanka pyta mnie: jak ty go zauważyłaś? Ja w ogóle nie zarejestrowałam, że tam idzie niewidomy! Na pewno wielu naszych Czytelników to zna – idziecie przez ruchliwą ulicę i ludzie Was omijają, jakby Was nie było. Złośliwość? Okrucieństwo? Ignorancja? Czasem tak. Ale najczęściej zwykła codzienność, zamyślenie, nieuważność, a do tego to, o co wielu niepełnosprawnych przecież tak walczy: niezauważanie inności. Jesteśmy tak zapędzeni w tym biegu, tak skupieni na celu lub własnych myślach, że czasem po prostu nie zauważamy białej laski. Ja sama wiem, że o wiele rzadziej ją zauważałam, gdy nie miałam codziennego kontaktu z osobami niewidomymi. Zresztą, dopóki nie miałam dziecka, nie zauważałam też kobiet z wózkami. Zazwyczaj dostrzegamy to, co jest nam bliższe lub to, czego szukamy, a reszta staje się tłem. Warto podkreślić w tym miejscu, że nie jest to świadoma decyzja – po prostu gdybyśmy nie odcinali tych wszystkich mniej istotnych dla nas w tym momencie bodźców, nasze mózgi mogłyby sobie z nimi nie poradzić – hałas, szum, tysiące bodźców wzrokowych – to naprawdę dużo dla naszego systemu nerwowego, więc bezwiednie odcinamy się od tego, co nas męczy i skupiamy tylko na konkretnych sprawach. Oczywiście nie mówię to u odcinaniu się słuchawkami czy wpatrywaniu w smartfona – to temat na zupełnie inny tekst. Chodzi tylko o ten codzienny bieg i próbę zachowania normalności w tym pędzącym świecie.
Innym zarzutem, który często słyszę w dyskusjach pod hasłem „my niewidomi – wy widzący”, jest niereagowanie na pytania, na przykład o to, jaki autobus podjeżdża. Ja jestem towarzyską gadułą, więc nie mogę napisać, że to rozumiem, niemniej jednak wiem, jakie zjawisko za tym stoi – bo nie jest ono wcale takie nowe i rzadkie. To rozproszenie odpowiedzialności, znane w psychologii pod nazwą dyfuzji odpowiedzialności, efektu widza czy nawet efektu obojętnego przechodnia. W dużym uproszczeniu zjawisko to polega na tym, że im więcej osób, tym mniejsza szansa, że ktoś zareaguje. Badania pokazują, że dotyczy ono nie tylko zwykłych sytuacji, gdy ktoś pyta o drogę czy numer pojazdu, ale też dramatycznych, takich jak wypadek samochodowy czy zasłabnięcie na ulicy. Im więcej świadków, tym mniejsze prawdopodobieństwo reakcji, bo w grupie ludzie czują się zwolnieni z odpowiedzialności za podjęcie działania, anonimowi i bardziej kierują się wymogami grupy niż wyznawanymi przez siebie zasadami. Ponadto wiele osób nie wie, jak się zachować i co zrobić, więc czeka na lidera, a w przypadku udzielania informacji, na kogoś, kto zrobi to po prostu za nich. Oczywiście, wiąże się to z konformizmem, ale nie wynika ze złośliwości czy złej woli owych osób – to wypracowany mechanizm związany z życiem w społeczeństwie. Dlatego, jeśli jest taka możliwość, najlepiej zwrócić się do konkretnej osoby.
Jest jeszcze trzecia sprawa – często też pomijana w dyskusjach o powszechnej znieczulicy. To lęk. Widzący przechodzień niejednokrotnie najzwyczajniej w świecie boi się podejść do niewidomego i zaproponować pomoc. Jego strach może wynikać z różnych rzeczy: może być nieśmiały i interakcja z drugim człowiekiem stanowi dla niego problem. Może nie lubić kontaktu fizycznego i niechęcią napawa go myśl o podaniu komuś ramienia. Może się bardzo spieszyć i boi się, że udzielenie pomocy zajmie mu za dużo czasu. Może nie mieć też doświadczenia i boi się, że zrobi coś źle. Aż wreszcie: mógł mieć złe doświadczenia wcześniej i nie ma ochoty podchodzić, bo już raz się sparzył. A to ostatnie wbrew pozorom nie jest takie rzadkie – na różnych ludzi w życiu trafiamy i nawet mi dwukrotnie zdarzyło się, że osoba, której proponowałam pomoc, zareagowała niemiło czy nawet wręcz agresywnie. Że już nie wspomnę otych, którzy bardzo obcesowo pouczają takiego „pomocnika” i traktują go z wyższością – co pan robi, tak się nie prowadzi niewidomego! Rozumiem frustrację osoby niewidzącej wpychanej do tramwaju, ale wszystko można powiedzieć na dwa sposoby, prawda? Tak, żeby nie urazić, nie przestraszyć i nauczyć na przyszłość. O ile łatwiej porozumieć się przy wzajemnym szacunku niż w złości, choć wiem, że czasem widzący bywają naprawdę bardzo nietaktowni i niemili. Takich jednak najlepiej zostawić samych sobie, a skupić się na tych, którzy naprawdę chcą pomóc – oni bowiem dają przykład tym wszystkim dookoła, którzy chowają się w cieniu grupy i uczą, że każda reakcja jest lepsza niż jej brak.
Podsumowując: poczucie, że jest się ignorowanym i pozostawionym samemu sobie sprawia czasami, że przypisujemy innym złe intencje. A bardzo często brak reakcji wynika z nieświadomości, niewiedzy, lęku, pośpiechu. Bądźmy więc wyrozumiali dla siebie nawzajem i poprośmy o pomoc przy przejściu dla pieszych, nie czekając na propozycję, a ucząc widzących pomagania, wykażmy się cierpliwością i kulturą. Może będzie nam wtedy wszystkim ze sobą łatwiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz