Jakoś tak się dzisiaj dzieje, że nasze dzieci, choć od samego przyjścia na świat mają rewelacyjne zabawki, piękne pokoje, dostęp do tysiąca różnych zajęć i aktywności, nie potrafią się już bawić same. Ich codzienność wypełniona jest tymi wszystkimi „edukacyjnymi i rozwojowymi” rzeczami, które mają sprawić, że staną się wyedukowanymi, doskonale radzącymi sobie we współczesnym świecie dorosłymi. Uzależnienie od gier komputerowych, problemy z koncentracją, trudności w nawiązywaniu relacji z rówieśnikami – to tylko niektóre z konsekwencji tego współczesnego trendu wychowywania małych robocików. I co straszniejsze dotyczą one już nie tylko nastolatków, ale już 2-, 3-letnich dzieci! Kiedy ostatnio usłyszałam od pewnej pani pedagog, że 3-latek jest silnie uzależniony od komputera, nie chciałam uwierzyć. Ale jednak – poczytałam trochę i takie zjawiska są faktem. Nasze dzieci gubią gdzieś dzieciństwo, a my im w tym czynnie pomagamy, obciążając je zadaniami, które są ponad ich siły. A może inaczej – one znajdują siły, żeby temu sprostać, ale dorastają przez to szybciej i tracą to, co najcenniejsze – tę wspaniałą, dziecięcą radość życia.
Nasz świat ewoluuje w niesamowitym tempie. My, zanurzeni w nim po szyję, biegniemy razem z nim, a za sobą ciągniemy nasze dzieci. Czyż nie jest tak? W dzisiejszych czasach chyba bardziej niż kiedykolwiek dzieci uczestniczą w naszym dorosłym życiu. Zabieramy je w podróże, o których my jako dzieci nawet nie marzyliśmy: wspinamy się z nimi, żeglujemy, odwiedzamy egzotyczne kraje... Fajnie! Tyle nowych rzeczy, wrażeń, przygód! Tylko czy pamiętamy o nich w tym czasie? Czy bierzemy pod uwagę ich potrzeby? Czy staramy się, by ten świat nowych doznać ich nie przytłoczył, nie przeraził? Czy może w pędzie za własnymi pragnieniami zapominamy o tym, że nasze maluchy są jeszcze maluchami? Że mogą czuć inaczej, że ich układ nerwowy jest bardziej wrażliwy, organizm jeszcze nieodporny, stawy jeszcze miękkie? Zapewniamy im mnóstwo zajęć: angielski, muzyka, teatr, kino. Co chwila coś, bo muszą znać, umieć, wiedzieć. Naprawdę muszą? A nie znają, nie umieją, nie wiedzą? Czy znajomość angielskiego w wieku 4 lat da im więcej niż pochylenie się nad małym żuczkiem w trawie, gdy będą bawić się na dworze? Czy wyjście do kina da im więcej niż wspólne wymyślanie bajek? Czy warsztaty muzyczne zastąpią śpiewy z mamą? Jedno drugiego nie wyklucza, ale dajmy dzieciom czas na bycie dziećmi! Dajmy im czas na odkrywanie świata dla siebie, na wymyślanie nowych słów, tworzenie własnych opowieści, własnego rozumienia codziennych zjawisk. Odkąd otworzą oczy, mają wszędzie edukację – edukacyjne są maty, laptopy, telefony, zwykły miś już nie może być misiem, tylko misiem edukacyjnym! Świat wyobraźni zastąpiły krzykliwe bajki, odkrywanie jest już tylko pod nadzorem, zabawa już tylko na placu zabaw lub w „strefach dla dzieci”. Rodzice 3-latków licytują się: mój to już jeździ na dwóch kółkach! A mój to już sam włącza tablet! A moja to już liczy, czyta, śpiewa, tańczy... tylko czekam już na te pełne zmanierowanych lolitek talent show, które już w niejednym kraju robią furorę... Tfu, przepraszam, przecież już je mamy…
Przypomnijmy sobie nasze dzieciństwo. Co było dla was najfajniejsze w byciu dzieckiem? Ja pamiętam – beztroska, brak obowiązków, całe dnie spędzane na moim praskim, byle jakim podwórku, żeglowanie z rodzicami, fikołki na trzepaku i zakopywanie „sekretów” w ziemi, znoszenie do domu tryliardów robali (a wtedy nie bałam się jeszcze pająków!), słuchanie bajek w radiu lub czytanych przez tatę na dobranoc... Nie miałam gier edukacyjnych, tysiąca zorganizowanych zajęć, dalekich podróży. I tak sobie myślę, że dzięki temu do dzisiaj jestem jeszcze trochę dzieckiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz