Nie jestem fanką science fiction. Jakoś nie przekonują mnie autorskie wizje przyszłości. Niemniej jednak Metro 2033 wciągnęło mnie bez reszty w swoje mroczne tunele i pochłonęło.
Jest to historia o ludziach, którzy żyją w podziemiach moskiewskiego metra, zmuszeni do tego wojną atomową. Świat zewnętrzny, skażony po wybuchu, pełen jest dziwnych, wynaturzonych stworzeń, a do tego promieniowanie nadal jest silne, dlatego tylko wybrani ludzie - stalkerzy - mogą wychodzić na powierzchnię. Główny bohater Artem wyrusza ze swojej zagrożonej atakiem dziwnych kreatur stacji na koniec metra, by prosić o pomoc mieszkańców Polis, najbardziej rozwiniętej stacji w metrze. Po drodze, szukając odpowiedzi na pytanie, co lub kto zagraża metru, znajduje też odpowiedź na wiele innych, czasem nawet egzystencjalnych pytań.
Świat wykreowany przez Glukhowskiego jest mroczny, niesamowity, ale i wiarygodny. Wszystko tu się trzyma kupy, wszystko ma sens, nawet jeśli pewne zjawiska wydają się dziwne i niewytłumaczalne. Powiem nawet więcej: Metro 2033 jest tak przekonujące, że aż przerażające. Bo przecież wizja wojny atomowej nie jest już w dzisiejszych światach wymysłem autorów s-fi, ale raczej realnym zagrożeniem. A jej efekty? Jej efekty Glukhovsky opisuje tak, że ciarki przechodzą, a jazda metrem przestaje być tylko podróżą z punktu A do punktu B. Bohaterowie, choć czasem przypominający standardowych bohaterów filmów sensacyjnych, są spójni i przekonujący. Jednocześnie wiele jest tu filozofii, przemyśleń, trudnych pytań. Wędrówka z Artemem po metrze, to jednocześnie wędrówka po współczesnej historii. To też ciągłe poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: co my tu robimy i jaki ma to sens?
Polecam. Ale lepiej nie czytać wieczorami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz