Strony

wtorek, 11 lutego 2014

To, co zostało – Jodie Picoult

To zupełnie inna Picoult niż zazwyczaj. Przywykłam do tego, że jej książki nie prześlizgują się po temacie, że zawsze znajduję w nich jakąś wiedzę, ale też do tego, że Picoult ma lekki, emocjonalny styl, który po 2, 3 książce potrafisz odróżnić od innych.
W tej jednak książce jest inaczej. Chodź początek brzmi znajomo i narracja zdaje się podobna, to jednak temat holocaustu chyba sprawił, że styl stał się cięższy, że nie da się tego czytać w autobusie czy przed snem.
Picoult jak zwykle przygotowała się do tematu i zgłębia Holocaust w bezlitosny, ale też niejednoznaczny sposób. Przedstawia punkt widzenia nazisty, co budzi pytania, które pojawiały się już przy lekturze Lektora, a jednocześnie pokazuje stronę ofiary, jak zwykle emocjonalnie, tak, że nie da się pozostać obojętnym.
Bohaterką jest młoda Żydówka, Sage, niepogodzona ze światem dziewczyna, którą demony przeszłości zmuszają do ukrywania się przed światem. Traf chce, że poznaje 90-letniego Josefa, który wyznaje jej, ze jest nazistą i prosi ją o swego rodzaju akt rozgrzeszenia – o zabicie go i wybaczenie w imieniu tysięcy zamordowanych przez niego Żydów. Sage musi podjąć decyzję, ale najpierw poznać dwie historie: Josefa i swojej babci, która przeżyła Oświęcim.
Te historie opowiedziane są w sposób, który porusza nie tylko serce, ale i umysł. Każe myśleć, pamiętać, rozważyć. Okrutne szczegóły mieszają się z pięknymi historiami. Nie radze tego czytać przed snem, bo obrazy pozostają na długo w wyobraźni.
Jest tylko jedna wada: autorce nie udało się uniknąć pewnej oceny, która bierze się z niekompletnej wiedzy i jednostronnych przekazów. Pojawia się i zdanie, że Polacy cieszyli się z wysiedlania, i takie, że Niemcy się szybko sami rozgrzeszyli. Trudno to przyjąć, bo są Polacy, którzy się cieszyli i tacy, którzy pomagali. Są Niemcy, którzy udają, że to ich nie dotyczy, ale też faktem jest, że niemieckie szkoły prowadziły silną kampanię wzbudzania poczucia winy w młodych ludziach (co wiem z bezpośrednich źródeł). Nie ma jednej prawdy i uważam, że nikt, kto nie brał w tym udziału, nie powinien publikować tak jednostronnych opinii. Ale na szczęście jest to marginalna część tej książki, więc całość czyta się dobrze i wartko.
Picoult spina książkę klamrą standardowej historii miłosnej, charakterystycznej dla jej powieści, co niektórych może razić, bo przechodzi z ciężkiej, emocjonalnej narracji, do lekkiej, niemal harlekinowej opowieści. Niemniej jednak, polecam na ostatnie zimowe popołudnia, choćby po to, by przypomnieć sobie, czym był holocaust.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz