Strony

czwartek, 7 marca 2013

Limes inferior - Janusz Zajdel

Bardzo nie lubię kończyć książek. A wiecie dlaczego? Bo koniec książki oznacza opuszczenie świata, w którym przebywałam przez ostatnie dni. Oczywiście świat następnej powieści może być równie ciekawy, ale to tak, jakby ciągle się żegnać z miejscami i ludźmi, których się dobrze poznało...
Z Limes inferior jest jeszcze ten problem, że koniec pozostawia niedosyt i mnóstwo pytań. Zostawia czytelnika z mętlikiem w głowie i niepewnością, czy dobrze zrozumiał, co autor miał na myśli.
I choć science fiction nie jest moim ulubionym gatunkiem, to czytałam tę książkę w każdej wolnej sekundzie. Może dlatego, ze nie jest to do końca science fiction, tylko, jak to określają mądrzy ludzie, fantastyka socjologiczna.
Wędrowałam ze Sneerem po szarych ulicach Argolandu, wpatrywałam się w gwiazdy nad jeziorem Tibigan i czułam się coraz bardziej przerażona faktem, że scenariusz z tej książki mógłby się spełnić. Że nasze zautomatyzowane społeczeństwo może dojść właśnie do takiego etapu w historii świata... Brrr...
Sneer jest lifciarzem, czyli osobą, która podnosi szarym obywatelom Argolandu klasę umysłową. (Owego klasowego systemu nie będę wyjaśniać, bo zajęło mi sporo czasu, zanim sama zrozumiałam, o co w nim chodzi.) Żyje mu się dobrze i bezpiecznie, jest całkiem zadowolony ze świata, w którym przy swoich wysokich umiejętnościach może całkiem nieźle zarobić, tak naprawdę nic nie robiąc. Jego samozadowolenie zaczyna się jednak chwiać, gdy odkrywa, że nie wszystko jest takie, na jakie wygląda...
Tę powieść chyba trzeba przeczytać więcej niż raz. I zakończenie może niektórych zawieść. Ale Zajdel opisuje Argoland w tak realistyczny sposób, że idąc po ulicy, zaczynacie się rozglądać za automatami na punkty. Lektura obowiązkowa dla tych, którzy uważają automatyzację za zbawienie ludzkości...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz