Strony

czwartek, 14 lutego 2013

Kaznodzieja - Camilla Läckberg

Dobry kryminał powinien wcisnąć w fotel i odebrać dech. Powinien też sprawić, że książka przyklei wam się do spoconych z nerwów palców i nie będziecie mogli jej odłożyć, a zresztą po co, skoro i tak boicie się po niej zasnąć?
Z Kaznodzieją jest natomiast taki problem, że trzymał mnie w napięciu mniej więcej do połowy, czyli do momentu, w którym domyśliłam się, kto jest mordercą.
To pierwsza moja książka tej autorki, być może nie wiem więc, które wątki wywodzą się z poprzedniej, Księżniczki z lodu. Początek jest niepokojący: w małym, szwedzkim miasteczku ginie młoda kobieta, a jej ciało zostaje położone na szkieletach kobiet, które zginęły 25 lat wcześniej, dokładnie w ten sam sposób. Jedyny podejrzany już od dawna nie żyje, a jego rodzina jest ze sobą skłócona. Młody policjant, Patrick, którego żona jest w zaawansowanej ciąży, prowadzi śledztwo, osobiście się w nie angażując.
Brzmi ciekawie i jest ciekawe. Zarówno fabuła, jak i budowanie postaci nie budzą moich zastrzeżeń. Nie ma tu czarno-białych rozwiązań, ani nadmiernego psychologizowania, są za to naprawdę ciekawi ludzie i dobra historia. Niestety jednak, w moim odczuciu, autorka chciała zrobić zbyt wiele rzeczy jednocześnie: napisać dobry kryminał, stworzyć historię Patricka i jego żony, a jednocześnie rozpocząć tematy, które jak rozumiem, połączą Kaznodzieję z następnymi książkami (które już leżą na mojej półce). Wielość wątków zaburza trochę ciągłość akcji - a to ciąża Eriki, a to jej problem z siostrą, a to irytujący policjant i jego leniwy kolega... Jest tego trochę za dużo, ale najbardziej irytujący jest filmowy zabieg zmiany tematu w kluczowym momencie akcji. To być może działa w filmach, ale w literaturze, która rządzi się innymi prawami, jest po prostu irytujące.
Niemniej jednak, mimo odkrycia tożsamości tajemniczego mordercy, czytałam Kaznodzieję z dreszczykiem emocji i przyjemnością. To kto ma pożyczyć Księżniczkę z lodu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz