Pamiętacie książkę Susan Forward "Toksyczni rodzice"?
Ta książka zrewolucjonizowała nasze myślenie o rodzicielstwie. Każdy kto ją przeczyta, odnajdzie w niej odniesienia do własnego dzieciństwa, większość uzna, że miała toksycznych rodziców, a duża część odsądzi ich od czci i wiary i znajdzie w relacjach rodzinnych źródło i przyczynę wszystkich swoich problemów.
To bardzo fajne i proste móc oskarżyć rodziców o wszystko, co w naszym życiu złe. Nie układa mi się w związku - nie miałam dobrego wzorca w domu, nie sprawdzam się w pracy - mama mnie ciągle krytykowała, nie umiem znaleźć przyjaciół - tatuś mnie nie przytulał. I tak dalej, i tak w kółko. Fajnie! Za nic nie mam odpowiedzialności! Nad niczym nie muszę pracować, przecież wystarczy zwalić na kogoś winę!
Rzadko tylko zastanawiamy się, jak ta książka wpływa nie tylko na nasze relacje z najważniejszymi jakby nie było ludźmi w naszym życiu, ale również na współczesne macierzyństwo. Bo skoro o wszystko oskarżamy rodziców – a nie ukrywajmy, my kobiety najczęściej obciążamy odpowiedzialnością nasze matki – to również bierzemy na siebie ogromną odpowiedzialność, a co za tym idzie poczucie winy za wszelkie błędy i niepowodzenia naszych dzieci.
Znacie takie sytuacje? Młoda mama idzie z wózkiem. W wózku wniebogłosy drze się noworodek. Kobieta idzie coraz szybszym krokiem, patrzy na boki, czy nikt nie widzi, buja wózkiem coraz bardziej nerwowo, wręcz ucieka z ulicy.
Albo taką: hipermarket. Przy kasie mama z dzieckiem. Dziecko zaczyna litanię żądań, mama cierpliwie odmawia. Zaczyna się awantura, dziecko już krzyczy i tupie, kobieta jest czerwona jak burak i coraz bardziej nerwowo tłumaczy coś maluchowi, za chwilę ucieka ze sklepu pod obstrzałem krytycznych spojrzeń.
Na pewno każdy to widział albo sam doświadczył. Najczęściej myślimy sobie wtedy, że to ta kobieta jest winna, to ona sobie z dzieckiem nie radzi. Dużo rzadziej jej współczujemy czy tez patrzymy ze zrozumieniem. Na ogół przylepiamy jej łatkę: zła matka. A prawda może być różna: może maluch ma kolki? Albo jest nadwrażliwy? Może ma silny charakter i okazuje go na każdym kroku? A może w hipermarkecie jest za dużo bodźców? Powodów może być tysiąc i żaden z nich nie musi dotyczyć jego matki.
Lubimy krytykować, bardzo. A młode matki są świetnym celem takiej krytyki – jeszcze nie wszystko wiedzą, są niepewne, nie zawsze mają siłę się przeciwstawić. Nie starczy mi palców u rąk i nóg, żeby wymienić sytuacje, w których ktoś, kto nie ma pojęcia o mnie i moim dziecku, pozwolił sobie na skrytykowanie mnie lub danie mi światłej rady. Że już nie wspomnę o naszych własnych matkach, teściowych i babciach, które naprawdę biją rekordy w tej dziedzinie.
Dlatego wciąż zmagamy się z poczuciem winy. Jesteśmy nim obciążone na każdym kroku. Bo skoro za wszystko odpowiedzialna jest matka, to znaczy, że wszystko, co złe jest jej winą. Za dużo krzyczała albo za mało. Za mocno wózkiem bujała, za rzadko na rękach nosiła. Źle karmiła, za długo cycek, za szybko butla. Co by nie zrobiła, jaka by nie była, to ona jest winna. Toksyczna. Zła. To przez nią to dziecko takie wrzaskliwe, nadpobudliwe. Albo zbyt nieśmiałe, jakieś dziwne, niemowa taka.
ADHD, zaburzenia integracji, problemy z jedzeniem, nadpobudliwość, nieśmiałość, wycofanie - wszystko to Twoja wina Matko! Społeczeństwo już Cię osądziło, już oceniło. Toksyczna jesteś, choćbyś nie wiem, co zrobiła, choćbyś nie wiem, jak się starała.
A ja wiecie co o tym myślę? Chrzanię to. Moje dziecko urodziło się z pełnym zestawem genów, na których przekazanie niewątpliwie miałam wpływ, ale na wybór już nie. Ma swoją, niesamowitą, niepowtarzalną osobowość. Na wiele rzeczy w jej życiu mam wpływ, ale koniec końców, to ona dokona wyboru, nie ja. To ja dokonuję codziennie wyborów, nie moja matka. To ja odpowiadam za swoje życie, swoje postępowanie. I jakbym nie została wychowana, nie mam prawa teraz zwalić winy na swoją mamę. Ona zrobiła wszystko tak, jak potrafiła najlepiej. Ja też robię tak, jak potrafię najlepiej, ale z pełną świadomością, że nie na wszystko mam wpływ. I dlatego staram się nie mieć poczucia winy, choć ciężko czasem. Bo w naszej mentalności tkwi przekonanie, że dzieciństwo decyduje o reszcie naszego życia. Bzdura. To my decydujemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz