Człowiek ma naturalną tendencję do dzielenia świata na my – oni. Ten podział może dotyczyć rasy, wyznania, narodowości, czy też… niepełnosprawności. My widzący, oni niewidomi. My niewidomi, oni widzący. To działa w dwie strony i bardzo utrudnia komunikację. Tak jak w innych dziedzinach, tak i w tej to rozróżnienie, ten podział stosują obie strony i obie robią to czasem tak twardo, że zamykają sobie drogę do porozumienia. Dlaczego? Skąd w nas ta chęć do ciągłego podkreślania różnic, a zacierania podobieństw?
Ponieważ mogę pisać tylko z perspektywy osoby widzącej, proszę o wyrozumiałość dla tego tekstu – nie będzie on przecież w pełni obiektywny.
Na pewno rzeczywistość osoby widzącej i tej z dysfunkcją wzroku się różni. Inne zmysły są zaangażowane w odbieranie świata, inne problemy z tego wynikają, inne radości są udziałem osoby z dysfunkcją wzroku. Ale kto miał okazję kiedykolwiek żyć w większej grupie, czy to w akademiku, czy podczas chociażby wakacyjnych wyjazdów, wie, że te różnice dotyczą każdego. Każdy z nas odbiera świat na swój sposób i używa do opisywania go innego języka. A jednak często widzący boją się niewidomych, i odwrotnie.
Kiedy przeciętny przechodzień widzi osobę niewidomą na ulicy, w jego głowie rodzi się dylemat: pomóc czy nie pomóc? A jeśli pomóc, to jak? Ci, którzy już kiedyś pomagali, mogą mieć dobre i złe doświadczenia: niektórzy więc podejdą do tematu spokojnie, bo nigdy nie zostali odrzuceni, ale ci drudzy mogą się niepokoić: a co, jak znowu mi się dostanie, bo źle wezmę za rękę albo coś źle powiem? Zdarzają się przecież sytuacje, i to całkiem często, w których propozycja pomocy zostaje nie tylko odrzucona, ale wręcz ostro skrytykowana. Niemiłe słowa czy agresywne zachowanie pozostawiają po sobie ślad w postaci niechęci do pomagania i postrzegania osób niepełnosprawnych jako roszczeniowych. Czasem nawet nie chodzi o niemiłe zachowanie, tylko o brak miłego! Obcesowa, sucha odpowiedź też może odstraszyć. Oczywiście, zaraz ktoś się oburzy i powie: a dlaczego mam być zawsze przesadnie miły, jak ktoś jest przewrażliwiony, niech nie proponuje pomocy! I może jest w tym odrobina racji, ale przecież nie chodzi tu o upieranie się przy swoim, tylko o wzajemną życzliwość i kulturę osobistą. Jeśli tej nie będzie, nie tylko zostaniemy sami na ulicy czy przystanku, ale też w całym naszym życiu. I dotyczy to każdego, nie tylko niewidomego!
Straszne, bo nieznane
Dużo w widzących jest lęku przed kontaktem z osobą niepełnosprawną. Wynika on w pierwszej kolejności z ogólnego lęku przed niepełnosprawnością: boimy się patrzeć na niepełnosprawność, bo uświadamia nam ona, że nam też się to mogło, czy też (co straszniejsze) może przydarzyć. Boimy się myśli o kruchości naszego życia i jego ulotności. Ale przede wszystkim boimy się własnej niezręczności w kontakcie z innym, w naszym odczuciu pokrzywdzonym przez los, człowiekiem. Wielu z nas nie wie, jak pomagać. Nie uczy się tego przecież w szkołach czy w domu – jeśli nie mamy kontaktu z osobami z dysfunkcją wzroku, nie rozumiemy, czego mogą potrzebować. To, że ktoś „wpycha” niewidomego do autobusu czy ciągnie za rękę podczas przechodzenia przez ulicę, często wynika ze zwykłej niewiedzy, czasem może niedelikatności, ale na ogół stoją też za tym dobre chęci (tak, tak dobrymi chęciami…). Można się oczywiście o to złościć, ale przecież o ile milej będzie powiedzieć: czy mogłaby Pani podać mi ramię i pójść przede mną? Kultura nie kosztuje, a wiele ułatwia obu stronom.
Często też widzący mają obawy przed rozmową z niepełnosprawnymi – a co jeśli powiem coś niewłaściwego? Jest to naprawdę ogromna przeszkoda w komunikacji. Pamiętam, jak pierwszy raz powiedziałam do niewidomego: do zobaczenia! Już w momencie wypowiadania tych słów czułam się okropnie, a potem całą noc wymyślałam sobie od idiotek. No bo powiedzieć do zobaczenia do osoby, która Cię nie widzi? A wystarczyło, że koleżanka powiedziała mi, że się nie obraża o takie sformułowania, bo to dla niej najlepsze życzenie! Te słowa sprawiły, że się ośmieliłam i przestałam się pilnować na każdym kroku.
Ale innym razem spotkałam mężczyznę, który prosił o kontakt do pewnej organizacji. Na propozycję, że podam mu adres strony internetowej, oburzył się i podniesionym głosem powiedział: przecież ja jestem niewidomy, nie mogę korzystać z Internetu! Pomijam oczywistą niesłuszność takiego stwierdzenia, ale taka reakcja może skutecznie odstraszyć drugą osobę (niezależnie od stopnia jej sprawności) od zawierania znajomości, a także wytworzyć błędne przekonanie, że wszyscy niepełnosprawni wzrokowo są tacy.
Najlepszą metodą, i dotyczy to ogólnie komunikacji, nie tylko na linii niepełnosprawny-pełnosprawny, jest mówienie wprost o tym, czego się oczekuje. Boimy się przecież nieznanego, unikamy sytuacji, w których nie wiemy, jak się zachować. Ale jeśli ktoś nam podpowie, poradzi, wprowadzi nas w sytuację – od razu jest inaczej. Jeśli usłyszę, że mam iść pół kroku przed osobą, którą prowadzę, będę się czuła pewniej, niż gdybym niezręcznie kombinowała, jak tu iść, żeby nie ciągnąć kogoś za rękę.
Bo my to mamy gorzej
Czasem przyczyną wzajemnego niezrozumienia między osobą pełno- i niepełnosprawną jest przekonanie, że jedna strona ma gorzej. Lubicie, gdy ktoś Wam ciągle mówi: oj Ty masz kiepsko, ale ja to dopiero mam przechlapane! Odechciewa się rozmawiać, prawda?
Widzący często boją się urazić swojego niewidzącego rozmówcę opowiadaniem o swoich kłopotach, no bo przecież mogą wydać się zbyt błahe osobie, która codziennie zmaga się ze swoim zdrowotnym problemem. Do takiej sytuacji przyczynia się również podejście samych niepełnosprawnych: Ty myślisz, że jest Ci ciężko? A zobacz, jak ciężko jest mi, niewidomemu! A przecież wszyscy chyba wiemy, że różne są sytuacje życiowe. To tak, jakby zacząć dyskutować o tym, która niepełnosprawność jest najgorsza – każda ma swoje minusy, prawda? Ty nie widzisz, ale masz rodzinę, a ja widzę, ale jestem sam jak palec. Czy można to wartościować? Widzący wie, że osobie niepełnosprawnej jest ogólnie trudniej i jeśli opowiada o swoich problemach, to na ogół jego intencją jest tylko podzielenie się tym, co czuje, a nie próba pokazania, że ma większe trudności.
Jeśli zaczniemy się licytować, kto ma gorzej, nie nawiążemy kontaktu z drugą osobą i być może stracimy okazję na fajną znajomość. Czy porównywanie sytuacji do czegoś prowadzi? Nie, tylko do wzajemnej niechęci i rozczarowania: no tak, nie ma sensu gadać, skoro nie ma zrozumienia i empatii.
Jak mówiła Roszpunka w jednej z moich ulubionych disneyowskich animacji: zobaczcie człowieka w człowieku! Czyli po prostu skupmy się na podobieństwach, na byciu razem, na wzajemnej pomocy, a nie na podkreślaniu różnic i wartościowaniu. Bądźmy dla siebie mili, kulturalni. Może wtedy więcej będzie życzliwości na ulicach, w komunikacji miejskiej, w pracy. Łatwiej żyje się, wiedząc, że mogę liczyć na czyjąś pomoc – nie zawsze chodzi o pomoc osobie niepełnosprawnej. My, widzący, też często potrzebujemy wsparcia i przecież nic nie stoi na przeszkodzie, by tym wspierającym był ktoś z dysfunkcją wzroku. Powiem więcej – ja mam takie świetne wsparcie na co dzień!
Na pewno rzeczywistość osoby widzącej i tej z dysfunkcją wzroku się różni. Inne zmysły są zaangażowane w odbieranie świata, inne problemy z tego wynikają, inne radości są udziałem osoby z dysfunkcją wzroku. Ale kto miał okazję kiedykolwiek żyć w większej grupie, czy to w akademiku, czy podczas chociażby wakacyjnych wyjazdów, wie, że te różnice dotyczą każdego. Każdy z nas odbiera świat na swój sposób i używa do opisywania go innego języka. A jednak często widzący boją się niewidomych, i odwrotnie.
Kiedy przeciętny przechodzień widzi osobę niewidomą na ulicy, w jego głowie rodzi się dylemat: pomóc czy nie pomóc? A jeśli pomóc, to jak? Ci, którzy już kiedyś pomagali, mogą mieć dobre i złe doświadczenia: niektórzy więc podejdą do tematu spokojnie, bo nigdy nie zostali odrzuceni, ale ci drudzy mogą się niepokoić: a co, jak znowu mi się dostanie, bo źle wezmę za rękę albo coś źle powiem? Zdarzają się przecież sytuacje, i to całkiem często, w których propozycja pomocy zostaje nie tylko odrzucona, ale wręcz ostro skrytykowana. Niemiłe słowa czy agresywne zachowanie pozostawiają po sobie ślad w postaci niechęci do pomagania i postrzegania osób niepełnosprawnych jako roszczeniowych. Czasem nawet nie chodzi o niemiłe zachowanie, tylko o brak miłego! Obcesowa, sucha odpowiedź też może odstraszyć. Oczywiście, zaraz ktoś się oburzy i powie: a dlaczego mam być zawsze przesadnie miły, jak ktoś jest przewrażliwiony, niech nie proponuje pomocy! I może jest w tym odrobina racji, ale przecież nie chodzi tu o upieranie się przy swoim, tylko o wzajemną życzliwość i kulturę osobistą. Jeśli tej nie będzie, nie tylko zostaniemy sami na ulicy czy przystanku, ale też w całym naszym życiu. I dotyczy to każdego, nie tylko niewidomego!
Straszne, bo nieznane
Dużo w widzących jest lęku przed kontaktem z osobą niepełnosprawną. Wynika on w pierwszej kolejności z ogólnego lęku przed niepełnosprawnością: boimy się patrzeć na niepełnosprawność, bo uświadamia nam ona, że nam też się to mogło, czy też (co straszniejsze) może przydarzyć. Boimy się myśli o kruchości naszego życia i jego ulotności. Ale przede wszystkim boimy się własnej niezręczności w kontakcie z innym, w naszym odczuciu pokrzywdzonym przez los, człowiekiem. Wielu z nas nie wie, jak pomagać. Nie uczy się tego przecież w szkołach czy w domu – jeśli nie mamy kontaktu z osobami z dysfunkcją wzroku, nie rozumiemy, czego mogą potrzebować. To, że ktoś „wpycha” niewidomego do autobusu czy ciągnie za rękę podczas przechodzenia przez ulicę, często wynika ze zwykłej niewiedzy, czasem może niedelikatności, ale na ogół stoją też za tym dobre chęci (tak, tak dobrymi chęciami…). Można się oczywiście o to złościć, ale przecież o ile milej będzie powiedzieć: czy mogłaby Pani podać mi ramię i pójść przede mną? Kultura nie kosztuje, a wiele ułatwia obu stronom.
Często też widzący mają obawy przed rozmową z niepełnosprawnymi – a co jeśli powiem coś niewłaściwego? Jest to naprawdę ogromna przeszkoda w komunikacji. Pamiętam, jak pierwszy raz powiedziałam do niewidomego: do zobaczenia! Już w momencie wypowiadania tych słów czułam się okropnie, a potem całą noc wymyślałam sobie od idiotek. No bo powiedzieć do zobaczenia do osoby, która Cię nie widzi? A wystarczyło, że koleżanka powiedziała mi, że się nie obraża o takie sformułowania, bo to dla niej najlepsze życzenie! Te słowa sprawiły, że się ośmieliłam i przestałam się pilnować na każdym kroku.
Ale innym razem spotkałam mężczyznę, który prosił o kontakt do pewnej organizacji. Na propozycję, że podam mu adres strony internetowej, oburzył się i podniesionym głosem powiedział: przecież ja jestem niewidomy, nie mogę korzystać z Internetu! Pomijam oczywistą niesłuszność takiego stwierdzenia, ale taka reakcja może skutecznie odstraszyć drugą osobę (niezależnie od stopnia jej sprawności) od zawierania znajomości, a także wytworzyć błędne przekonanie, że wszyscy niepełnosprawni wzrokowo są tacy.
Najlepszą metodą, i dotyczy to ogólnie komunikacji, nie tylko na linii niepełnosprawny-pełnosprawny, jest mówienie wprost o tym, czego się oczekuje. Boimy się przecież nieznanego, unikamy sytuacji, w których nie wiemy, jak się zachować. Ale jeśli ktoś nam podpowie, poradzi, wprowadzi nas w sytuację – od razu jest inaczej. Jeśli usłyszę, że mam iść pół kroku przed osobą, którą prowadzę, będę się czuła pewniej, niż gdybym niezręcznie kombinowała, jak tu iść, żeby nie ciągnąć kogoś za rękę.
Bo my to mamy gorzej
Czasem przyczyną wzajemnego niezrozumienia między osobą pełno- i niepełnosprawną jest przekonanie, że jedna strona ma gorzej. Lubicie, gdy ktoś Wam ciągle mówi: oj Ty masz kiepsko, ale ja to dopiero mam przechlapane! Odechciewa się rozmawiać, prawda?
Widzący często boją się urazić swojego niewidzącego rozmówcę opowiadaniem o swoich kłopotach, no bo przecież mogą wydać się zbyt błahe osobie, która codziennie zmaga się ze swoim zdrowotnym problemem. Do takiej sytuacji przyczynia się również podejście samych niepełnosprawnych: Ty myślisz, że jest Ci ciężko? A zobacz, jak ciężko jest mi, niewidomemu! A przecież wszyscy chyba wiemy, że różne są sytuacje życiowe. To tak, jakby zacząć dyskutować o tym, która niepełnosprawność jest najgorsza – każda ma swoje minusy, prawda? Ty nie widzisz, ale masz rodzinę, a ja widzę, ale jestem sam jak palec. Czy można to wartościować? Widzący wie, że osobie niepełnosprawnej jest ogólnie trudniej i jeśli opowiada o swoich problemach, to na ogół jego intencją jest tylko podzielenie się tym, co czuje, a nie próba pokazania, że ma większe trudności.
Jeśli zaczniemy się licytować, kto ma gorzej, nie nawiążemy kontaktu z drugą osobą i być może stracimy okazję na fajną znajomość. Czy porównywanie sytuacji do czegoś prowadzi? Nie, tylko do wzajemnej niechęci i rozczarowania: no tak, nie ma sensu gadać, skoro nie ma zrozumienia i empatii.
Jak mówiła Roszpunka w jednej z moich ulubionych disneyowskich animacji: zobaczcie człowieka w człowieku! Czyli po prostu skupmy się na podobieństwach, na byciu razem, na wzajemnej pomocy, a nie na podkreślaniu różnic i wartościowaniu. Bądźmy dla siebie mili, kulturalni. Może wtedy więcej będzie życzliwości na ulicach, w komunikacji miejskiej, w pracy. Łatwiej żyje się, wiedząc, że mogę liczyć na czyjąś pomoc – nie zawsze chodzi o pomoc osobie niepełnosprawnej. My, widzący, też często potrzebujemy wsparcia i przecież nic nie stoi na przeszkodzie, by tym wspierającym był ktoś z dysfunkcją wzroku. Powiem więcej – ja mam takie świetne wsparcie na co dzień!
Pochodnia nr 2/2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz