Muszę napisać ten tekst do poniedziałku. Siadam więc o 17.00 do komputera, pełna energii i wiedzy, którą przed chwilą wyciągnęłam ze wszystkich mądrych książek i internetowych artykułów. Z przekonaniem, że kilka godzin i proszę, nasza sekretarz redakcji nagrodzi mnie nagrodą dla autora miesiąca albo łaskawym uśmiechem roku. Tymczasem mija 18.00, a ja nadal mam jedno zdanie. Za to właśnie dowiedziałam się, że siemię lniane jest cudownym remedium na wszystko, kolejna celebrytka jest w ciąży, a jeden z moich ulubionych autorów nadal nie napisał kolejnej części swojej powieści… Włączam więc radio, ale okazuje się, że wraz z nim nucę pod nosem znaną piosenkę, intensywnie analizując jej słowa, a po chwili odczuwam silną potrzebę napicia się kawy, oczywiście natychmiast, więc idę do kuchni, co kończy się zmywaniem, bo przecież nie mam żadnej czystej filiżanki, a szkoda odkręcać wodę na jedną rzecz… W rezultacie robi się 20.00, no i oczywiście trzeba zjeść kolację, więc drugie zdanie wciąż czeka w kolejce, w której stoją te wszystkie ważne rzeczy typu wycieranie monitora i sprawdzanie skąd się wziął w języku polskim wyraz organizacja. Wizja łaskawego uśmiechu sekretarz redakcji zostaje więc zastąpiona wizją wyjazdu na Seszele, aby owa sekretarz nie zdołała mi urwać głowy, gdy jej powiem, że tekst będzie spóźniony.
Zawsze podziwiałam ludzi, którzy potrafią skoncentrować się kilka godzin na zadaniu i mają cały dzień opracowany w najdrobniejszych szczegółach. I choć przez wiele osób sama jestem uważana za bardzo zorganizowaną, wciąż dążę do tego ideału. Wiem jednak, że są tacy, dla których nieosiągalna jest nawet organizacja na moim poziomie. Dlatego podzielę się kilkoma swoimi sposobami na osiągnięcie wewnętrznego spokoju w tej kwestii.
Cel i terminy
Codzienność, gdy ma się pracę, rodzinę, przyjaciół i wiele różnych zobowiązań, potrafi być stresująca. A jeśli akurat dzieje się dużo rzeczy naraz: np. trzeba oddać tekst, przygotować dziecku strój na bal, posprzątać mieszkanie przed imprezą imieninową i zrobić zakupy, można wpaść w panikę. Ponieważ z natury jestem panikarą, to przy takim spiętrzeniu staram się wyznaczać sobie małe cele. Ważne, żeby były one realne i osiągalne – nie obiecuję więc sama sobie rzeczy, które na pewno mi się nie udadzą, bo to prowadzi do frustracji. Zazwyczaj zaczynam od ramowego planu tygodnia – zaznaczam w kalendarzu, co do kiedy muszę zrobić i wyznaczam sobie terminy o jakiś czas bliższe, by mieć zapas na nieprzewidziane sytuacje. Jeśli więc tekst muszę oddać do poniedziałku, zaznaczam sobie w kalendarzu sobotę na ukończenie go. Potem przechodzę do planowania dnia: wyznaczam konkretny czas na dane czynności, np. 8-16 – jestem w pracy, między 17 a 18 – poświęcam czas dziecku, od 19.00 do 20.00 – piszę tekst. Uwaga! Planuję realnie, czyli nie zakładam, że pozmywam naczynia w 30 sekund, skoro zazwyczaj zajmuje mi to 20 minut! Zawsze uwzględniam też czas na odpoczynek, nie ma sensu bowiem od razu po pracy siadać znowu do wymagających zadań, bo wtedy jesteśmy nieefektywni. Trzeba mierzyć siły na zamiary i po intensywnym wysiłku zrobić sobie przerwę na herbatę czy książkę, a dopiero potem brać się za kolejne sprawy. Nie tworzę też planów maksimum – czyli takich, w które wrzucam wszystko, co się da. Mam plan minimum, bo wtedy, jeśli uda mi się zrobić więcej niż zamierzałam, mam satysfakcję i większą motywację następnym razem. Poza tym, moje plany są elastyczne – jeśli założyłam, że będę pisać 2 godziny, ale świetnie mi się pracuje i nie chcę przerwać, odpuszczam sobie kolejną czynność – ten zapas, o którym wcześniej wspomniałam, umożliwia takie przesunięcia pewnych czynności bez frustracji i lęku o następne zadania.
Przeszkadzajki
Ważne jest też dla mnie stworzenie sobie warunków do pracy. Ogromnie rozprasza mnie radio czy Internet, dlatego, gdy terminy gonią, przed rozpoczęciem pracy staram się wyłączyć wszystko, co może być dystraktorem. Czasami oczywiście się nie da, bo nie wyrzucę z domu rodziny, a przy niektórych zadaniach Internet jest nieodzowny, ale w miarę możliwości odcinam się od tych bodźców, proszę też bliskich o danie mi przestrzeni. Jeśli nie da się tego zrobić, ustalam sama ze sobą: teraz 15 minut pracuję bez zaglądania do przeglądarki internetowej, nawet jeśli potrzebuję coś sprawdzić – trudno sprawdzę to później, a teraz koncentruję się na dalszej pracy. Warto tu dodać, że perfekcjoniści mają często problem z takim systemem. Najlepiej widać to przy pisaniu np. prac zaliczeniowych czy magisterskich – trudno jest im przejść przez sformułowanie, które im się nie podoba. W takich sytuacjach mi pomaga zmiana tematu – np. pisanie następnego rozdziału lub w ogóle wzięcie się na jakiś czas za coś innego. Umysł wtedy się odświeża i za chwilę wracamy do pracy z nowym pomysłem.
Przy planowaniu pracy warto wziąć pod uwagę też swoje własne słabości i potrzeby. Jeśli często odrywamy się od pracy, bo chce nam się pić czy jeść, przygotujmy sobie zawczasu dzbanek herbaty i jakieś przekąski. Gdy nagle drażni nas bałagan – wyznaczmy sobie czas na sprzątanie – swoją drogą brudna klawiatura naprawdę przeszkadza w pisaniu tekstu! Odkąd zaczęłam go pisać, już trzy razy ją czyściłam…
Ważna jest również pora dnia. Żadna sowa nie będzie efektywnie pracowała o 5 rano. Dlatego zaplanujmy swój grafik w odniesieniu do godzin, w jakich czujemy się najbardziej skoncentrowani. Oczywiście, nie zawsze się tak da, bo jeśli wstajemy o 5.00 do pracy, to zapewne o 24.00 możemy już tylko wodzić błędnym wzrokiem po pokoju w poszukiwaniu poduszki. Ale nawet wtedy próbujmy planować najbardziej wymagające zadania w godzinach, w których pracujemy najefektywniej – np. późnym popołudniem. Bo jeśli jesteśmy sową, a za trudną pracę zabierzemy się wcześnie rano, prawdopodobnie poświęcimy jej znacznie więcej czasu. Ja jestem typowym skowronkiem i jeśli zajmę się tekstem o 21.00, to zapewne będzie on brzmiał: chce mi się spać, chce mi się spać...
Bardzo ważne jest też, by nie siadać do obowiązków wtedy, gdy bardzo chcemy robić coś innego. Takie działanie jest z góry skazane na porażkę. Jeśli wiemy, że w piątki w radiu leci nasza ulubiona audycja, to nie planujmy w tym czasie intensywnej pracy, bo skończy się ona tylko złością i rozproszeniem. Oczywiście, znów nie zawsze tak się da. Są takie obowiązki, które zawsze będą w nas budziły frustrację, że moglibyśmy lepiej spędzić ten czas. Dla mnie to np. prasowanie, naprawdę, zupełnie bez sensu, przecież to wszystko zaraz i tak się wygniecie! Staram się w takich sytuacjach sama siebie jakoś wynagradzać, np. puszczam sobie ulubioną muzykę, albo już po wykonaniu zadania robię coś, na co naprawdę mam ochotę. Takie przeplatanie przyjemnego z pożytecznym ułatwia skupienie na tym niemiłym zadaniu – trochę jak z dzieckiem, które szybciej zjada obiad, wiedząc, że za chwilę dostanie deser. Takie małe przyjemności są zresztą bardzo ważne dla całego naszego samopoczucia – bo nawet najlepiej zorganizowany człowiek musi czasem zrobić coś dla siebie. Dlatego to też warto zaplanować w grafiku – nie tylko sobie o tym pomyśleć, ale mieć czarno na białym: ha! teraz jest mój czas na odpoczynek, moja nagroda za to, że wykonałam dziś X zadań! Niestety, często bywa tak, że taką nagrodą bywa po prostu położenie się wcześniej spać, ale to i tak ma znaczenie. Zresztą gratyfikacja może też być odroczona w czasie – można zaplanować sobie fajne wyjście w weekend czy wieczór z książką. Grunt, żeby motywowało to nas do kontynuacji zadań, które mamy w grafiku.
Odrobina spontaniczności
To może truizm, ale życia nie da się zaplanować i zorganizować co do minuty. Zawsze wpadnie nam coś nieoczekiwanego, dlatego, choć warto ćwiczyć samodyscyplinę, to nie bądźmy dla siebie zbyt surowi. Próbujmy małymi kroczkami, wyznaczajmy małe cele, powoli uczmy się organizować czas, bo jeśli zaczniemy od wielkich planów, to szybko przyjdzie frustracja i zabraknie motywacji. Możemy robić listy, wypełniać rubryczki kalendarzy, ale bądźmy też dobrzy dla siebie i podchodźmy do swoich słabości w tym względzie z wyrozumiałością, bo przecież, jak powiedział bohater jednego z moich ulubionych filmów: nikt nie jest doskonały!
Cel i terminy
Codzienność, gdy ma się pracę, rodzinę, przyjaciół i wiele różnych zobowiązań, potrafi być stresująca. A jeśli akurat dzieje się dużo rzeczy naraz: np. trzeba oddać tekst, przygotować dziecku strój na bal, posprzątać mieszkanie przed imprezą imieninową i zrobić zakupy, można wpaść w panikę. Ponieważ z natury jestem panikarą, to przy takim spiętrzeniu staram się wyznaczać sobie małe cele. Ważne, żeby były one realne i osiągalne – nie obiecuję więc sama sobie rzeczy, które na pewno mi się nie udadzą, bo to prowadzi do frustracji. Zazwyczaj zaczynam od ramowego planu tygodnia – zaznaczam w kalendarzu, co do kiedy muszę zrobić i wyznaczam sobie terminy o jakiś czas bliższe, by mieć zapas na nieprzewidziane sytuacje. Jeśli więc tekst muszę oddać do poniedziałku, zaznaczam sobie w kalendarzu sobotę na ukończenie go. Potem przechodzę do planowania dnia: wyznaczam konkretny czas na dane czynności, np. 8-16 – jestem w pracy, między 17 a 18 – poświęcam czas dziecku, od 19.00 do 20.00 – piszę tekst. Uwaga! Planuję realnie, czyli nie zakładam, że pozmywam naczynia w 30 sekund, skoro zazwyczaj zajmuje mi to 20 minut! Zawsze uwzględniam też czas na odpoczynek, nie ma sensu bowiem od razu po pracy siadać znowu do wymagających zadań, bo wtedy jesteśmy nieefektywni. Trzeba mierzyć siły na zamiary i po intensywnym wysiłku zrobić sobie przerwę na herbatę czy książkę, a dopiero potem brać się za kolejne sprawy. Nie tworzę też planów maksimum – czyli takich, w które wrzucam wszystko, co się da. Mam plan minimum, bo wtedy, jeśli uda mi się zrobić więcej niż zamierzałam, mam satysfakcję i większą motywację następnym razem. Poza tym, moje plany są elastyczne – jeśli założyłam, że będę pisać 2 godziny, ale świetnie mi się pracuje i nie chcę przerwać, odpuszczam sobie kolejną czynność – ten zapas, o którym wcześniej wspomniałam, umożliwia takie przesunięcia pewnych czynności bez frustracji i lęku o następne zadania.
Przeszkadzajki
Ważne jest też dla mnie stworzenie sobie warunków do pracy. Ogromnie rozprasza mnie radio czy Internet, dlatego, gdy terminy gonią, przed rozpoczęciem pracy staram się wyłączyć wszystko, co może być dystraktorem. Czasami oczywiście się nie da, bo nie wyrzucę z domu rodziny, a przy niektórych zadaniach Internet jest nieodzowny, ale w miarę możliwości odcinam się od tych bodźców, proszę też bliskich o danie mi przestrzeni. Jeśli nie da się tego zrobić, ustalam sama ze sobą: teraz 15 minut pracuję bez zaglądania do przeglądarki internetowej, nawet jeśli potrzebuję coś sprawdzić – trudno sprawdzę to później, a teraz koncentruję się na dalszej pracy. Warto tu dodać, że perfekcjoniści mają często problem z takim systemem. Najlepiej widać to przy pisaniu np. prac zaliczeniowych czy magisterskich – trudno jest im przejść przez sformułowanie, które im się nie podoba. W takich sytuacjach mi pomaga zmiana tematu – np. pisanie następnego rozdziału lub w ogóle wzięcie się na jakiś czas za coś innego. Umysł wtedy się odświeża i za chwilę wracamy do pracy z nowym pomysłem.
Przy planowaniu pracy warto wziąć pod uwagę też swoje własne słabości i potrzeby. Jeśli często odrywamy się od pracy, bo chce nam się pić czy jeść, przygotujmy sobie zawczasu dzbanek herbaty i jakieś przekąski. Gdy nagle drażni nas bałagan – wyznaczmy sobie czas na sprzątanie – swoją drogą brudna klawiatura naprawdę przeszkadza w pisaniu tekstu! Odkąd zaczęłam go pisać, już trzy razy ją czyściłam…
Ważna jest również pora dnia. Żadna sowa nie będzie efektywnie pracowała o 5 rano. Dlatego zaplanujmy swój grafik w odniesieniu do godzin, w jakich czujemy się najbardziej skoncentrowani. Oczywiście, nie zawsze się tak da, bo jeśli wstajemy o 5.00 do pracy, to zapewne o 24.00 możemy już tylko wodzić błędnym wzrokiem po pokoju w poszukiwaniu poduszki. Ale nawet wtedy próbujmy planować najbardziej wymagające zadania w godzinach, w których pracujemy najefektywniej – np. późnym popołudniem. Bo jeśli jesteśmy sową, a za trudną pracę zabierzemy się wcześnie rano, prawdopodobnie poświęcimy jej znacznie więcej czasu. Ja jestem typowym skowronkiem i jeśli zajmę się tekstem o 21.00, to zapewne będzie on brzmiał: chce mi się spać, chce mi się spać...
Bardzo ważne jest też, by nie siadać do obowiązków wtedy, gdy bardzo chcemy robić coś innego. Takie działanie jest z góry skazane na porażkę. Jeśli wiemy, że w piątki w radiu leci nasza ulubiona audycja, to nie planujmy w tym czasie intensywnej pracy, bo skończy się ona tylko złością i rozproszeniem. Oczywiście, znów nie zawsze tak się da. Są takie obowiązki, które zawsze będą w nas budziły frustrację, że moglibyśmy lepiej spędzić ten czas. Dla mnie to np. prasowanie, naprawdę, zupełnie bez sensu, przecież to wszystko zaraz i tak się wygniecie! Staram się w takich sytuacjach sama siebie jakoś wynagradzać, np. puszczam sobie ulubioną muzykę, albo już po wykonaniu zadania robię coś, na co naprawdę mam ochotę. Takie przeplatanie przyjemnego z pożytecznym ułatwia skupienie na tym niemiłym zadaniu – trochę jak z dzieckiem, które szybciej zjada obiad, wiedząc, że za chwilę dostanie deser. Takie małe przyjemności są zresztą bardzo ważne dla całego naszego samopoczucia – bo nawet najlepiej zorganizowany człowiek musi czasem zrobić coś dla siebie. Dlatego to też warto zaplanować w grafiku – nie tylko sobie o tym pomyśleć, ale mieć czarno na białym: ha! teraz jest mój czas na odpoczynek, moja nagroda za to, że wykonałam dziś X zadań! Niestety, często bywa tak, że taką nagrodą bywa po prostu położenie się wcześniej spać, ale to i tak ma znaczenie. Zresztą gratyfikacja może też być odroczona w czasie – można zaplanować sobie fajne wyjście w weekend czy wieczór z książką. Grunt, żeby motywowało to nas do kontynuacji zadań, które mamy w grafiku.
Odrobina spontaniczności
To może truizm, ale życia nie da się zaplanować i zorganizować co do minuty. Zawsze wpadnie nam coś nieoczekiwanego, dlatego, choć warto ćwiczyć samodyscyplinę, to nie bądźmy dla siebie zbyt surowi. Próbujmy małymi kroczkami, wyznaczajmy małe cele, powoli uczmy się organizować czas, bo jeśli zaczniemy od wielkich planów, to szybko przyjdzie frustracja i zabraknie motywacji. Możemy robić listy, wypełniać rubryczki kalendarzy, ale bądźmy też dobrzy dla siebie i podchodźmy do swoich słabości w tym względzie z wyrozumiałością, bo przecież, jak powiedział bohater jednego z moich ulubionych filmów: nikt nie jest doskonały!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz