Strony

piątek, 30 maja 2014

Między nami kobietami

Długo się zbierałam do napisania tego tekstu. Wiele rozmów przeprowadziłam przed nim i wiele książek przeczytałam. Wiem, co o tym myślę, ale nie wiem, czy uda mi się to tu napisać tak, jakbym chciała.
A będzie o kobietach. Kiedyś usłyszałam takie zdanie: nie ma większego wroga dla kobiety niż druga kobieta. Co Wy na to?
Dla każdej osoby, niezależnie od płci, kobiecość oznacza coś innego. Dla jednego będą to wysokie szpilki, sukienki, kapelusze. Dla drugiego może to być emocjonalność lub empatia. Jedno słowo, wiele znaczeń. Dla mnie kobiecość jest trochę nieuchwytna, nieokreślona. Nie ma dla mnie jednego wskaźnika kobiecości – jest raczej wiele różnych. To coś w zachowaniu, w sposobie bycia, mówienia, zdecydowanie mniej w wyglądzie. Ale przede wszystkim to dla mnie radość z bycia kobietą. Jestem kobieca – czyli cieszę się, że jestem kobietą, jestem inna niż mężczyźni, mam w sobie siłę, którą daje mi moja płeć i nie wstydzę się okazywać również związanych z nią słabości.
Mam jednak wrażenie, że współczesne kobiety boją się swojej kobiecości. Próbują się od niej odciąć, a jednym z przejawów tego odcinania się jest całkowite odrzucenie bliższych relacji z innymi kobietami.
Przyjaźń kobieca stała się ostatnio niemodna, niepotrzebna. Kobiety same o sobie (a raczej o innych przedstawicielkach swojej płci) mówią w sposób, który wyraża już nie tylko niechęć, ale wręcz nienawiść. Wredne, dwulicowe, złośliwe, plotkarskie, nielojalne – to tylko kilka epitetów, jakimi obrzucają swoje koleżanki.
Przyjaźń między kobietami w bardziej prymitywnych kulturach polega na wspólnocie, byciu razem, wykonywaniu wspólnie pewnych czynności (typu pranie, szycie itp.), a przede wszystkim rozmowie i dzieleniu się "kobiecymi tajemnicami" (u nas tę rolę pełniły np. tzw koła gospodyń). W naszej rozwiniętej cywilizacji przybrała natomiast formę paktu o nieagresji – pójdziemy razem na kawę czy zakupy – taki wzór "przyjaciółki" z Seksu w wielkim mieście – ale wszem i wobec będę deklarować, że przyjaźń kobieca nie istnieje i skrytykuje Cię bezlitośnie przy najbliższej okazji.
Taka sytuacja związana jest w moim odczuciu z ciągłym odcinaniem się od kobiecości. Tak bardzo chcemy udowodnić, że jesteśmy równe mężczyznom, że nie tylko zaprzeczamy różnicom płciowym – my je wręcz odrzucamy i traktujemy jak coś złego. To, co jest naszą siłą: emocjonalność i wrażliwość nazywamy (opisując inne kobiety) rozhisteryzowaniem i niestabilnością. Naturalną dla kobiet potrzebę mówienia i koncentrację na relacjach międzyludzkich określamy plotkarstwem i roztrząsaniem. Przypisujemy innym kobietom najgorsze intencje, jednocześnie oceniając dobrze mężczyzn postępujących w ten sam sposób. Facet opowiadający o perturbacjach małżeńskich kolegi to przecież nie plotkarz tylko empatyczny człowiek, a ten przez dwie godziny opisujący swoje dramatyczne przeżycia podczas ostatniej rozmowy z szefem to nie histeryk, a wrażliwiec. Krytykujemy siebie wzajemnie bezlitośnie, nie odpuszczając w żadnej dziedzinie, wszem i wobec deklarujemy, że to z mężczyznami lepiej nam się pracuje, rozmawia, bawi. Próbujemy im wciąż udowodnić, że jesteśmy super kumplami, choć nasze style komunikacji i postrzegania rzeczywistości diametralnie się różnią. Oskarżamy inne kobiety o wszystko: to wina żony lub kochanki, że mąż zdradził, to matka źle wychowała syna, to kobieta nie zadbała o wspieranie męża w karierze itd. itp. Powiedziałabym nawet, że traktujemy trochę mężczyzn jak bezwolne i bezmyślne istoty, a kobiety jak zło wcielone. Skoro bowiem boimy się zostawić męża samego z przyjaciółką i jednocześnie deklarujemy pełne do niego zaufanie, to zakładamy chyba, że owa przyjaciółka podejmie za niego decyzję o potencjalnym romansie, a on bidulek się potulnie zgodzi. (W ten właśnie zresztą sposób straciłam wielu wspaniałych przyjaciół, których żony uznały mnie za potencjalnie groźną – w tym miejscu pragnę im podziękować za tak oczywiste uznanie mnie za wystarczająco atrakcyjną, by uwieść ich mężów, szczególnie po wielu latach wcześniejszej przyjaźni.)
W tej nienawiści do innych kobiet, w odcinaniu się od własnej kobiecości, zapomniałyśmy tylko o jednym. O tym, że jesteśmy sobie wzajemnie potrzebne. Że wsparcie drugiej kobiety czy też wielu kobiet jest ogromną wartością. Że pewne kwestie tylko my możemy zrozumieć, bo tylko nam są one dane. Wieczór panieński, sprowadzony dzisiaj często do kwestii czysto seksualnych: tort z penisem, striptizer, erotyczne gadżety, dawniej miał (a w niektórych kulturach do dzisiaj ma) pewien głębszy sens – inne, doświadczone kobiety miały wprowadzić młodą mężatkę w tajemnice kobiecego życia. Nie dotyczyło to tylko "tajemnic alkowy" – choć i takie wprowadzenie, na co wskazują moje rozmowy z różnymi kobietami, bardzo by się przydało (to niesamowite, jak wielu rzeczy w kwestiach seksu kobiety nie wiedzą, bo wstydzą się zapytać innych kobiet), ale też relacji damsko-męskich, rodzenia dzieci itp. Kobiety, spotykając się w większym gronie, dzieliły się doświadczeniami, wspierały w trudnych chwilach, pomagały sobie w opiece nad dziećmi. Były razem, bo wiedziały, że w ten sposób są silniejsze, że zyskują na tym wiedzę i mądrość.
Ileż razy słyszałam w rozmowie z inną kobietą: to Ty też tak masz, a myślałam, że tylko ja...
No tak. Tak myślała. Bo jest sama ze swoją kobiecością, bo nawet najlepszy przyjaciel mężczyzna nie odpowie jej na pewne pytania, nawet wujek Google czasem nie wie, jak sobie poradzić z tym czy owym. A inna kobieta czasem wie. Czasem rozumie. Bo podobnie myśli. Bo już to sprawdziła. Bo ma podobne ciało. Bo ma podobny sposób widzenia. Bo między nią a jej mężem był podobny konflikt, bo między żonami a mężami często są podobne konflikty wynikające z naszej odmienności, o czym nasze prababki świetnie wiedziały, bo potrafiły być razem, siedzieć i dziergać te nieszczęsne sweterki i paplać przy tym jak szalone. Bo nie odcinały się od siebie, od bycia kobietami. Choć ich los, jako kobiet, był znacznie cięższy od naszego.
Kto mnie zna, wie doskonale, że sama niewiele w życiu nawiązałam kobiecych przyjaźni. Bliżej mi było zawsze do mężczyzn i przez długi czas podobnie odżegnywałam się od damsko-damskich relacji, uważając je z gruntu za fałszywe. Teraz mogę się poszczycić dwiema wspaniałymi przyjaciółkami i kilkoma naprawdę bliskimi koleżankami, ale nadal mam też przyjaciół mężczyzn. Odkryłam jednak w kobiecej przyjaźni ogromną siłę. Kiedy mam kłopot z dzieckiem, dzwonię do koleżanki, która ma starsze dzieci (nie wiem, co bym zrobiła bez tych porad na początku macierzyństwa!!!). Kiedy nie wiem, jak coś ugotować, pytam doświadczoną w kuchennych bojach znajomą albo... własną babcię. Kiedy mam kłopot z mężem dzwonię do przyjaciółki, żeby się wygadać i wysłuchać kogoś, kto patrzy na mój problem z dystansem (czasem mnie nawet objedzie, że jestem zołza). Otaczam się kobietami i dzięki temu nie jestem sama ze swoimi babskimi sprawami. Może nam kobietom było łatwiej, gdybyśmy przestały się wzajemnie krytykować i oskarżać. A jeśli nie chcecie, żeby było nam łatwiej, to zaprzyjaźnijcie się z jakąś kobietą choćby po to, by dać tym biednym facetem odpocząć od naszego gadania i roztrząsania drobiazgów. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz