Każdy czytający rodzic chciałby, żeby jego dziecko chętnie sięgało po książki. Zanim jednak pobiegniemy do księgarni, warto pomyśleć, jak je do tego zachęcić.
Wiele razy przed ciążą słyszałam: czytaj od maleńkiego, najlepiej o stałej porze, żeby weszło w nawyk, i nawet jeśli nie słucha. Niestety, mój żywiołowy, mały Egzemplarz, nie tylko nie chciał słuchać, ale też stawiał twardy opór: krzyki, zabieranie z rąk książeczki itp. Dla mnie, matki wiecznie czytającej, była to niemalże wychowawcza porażka! Postanowiłam więc odpuścić z nadzieją, że kiedyś jednak się uda. I udało się. Dziś moja trzylatka słucha chętnie, sama sięga po książki i jest stałą bywalczynią wszystkich okolicznych bibliotek. Ale zanim tak się stało, musiałam trochę pokombinować.
Podrzucam więc Wam kilka rad na początek czytelniczej przygody:
1. Po pierwsze, nic na siłę! Nie zmuszajcie do czytania. Im bardziej nachalnie będziecie zachęcać do książek, tym gorszy będzie efekt. Dziecko uzna to za rodzaj kary i nawet ze zwykłej przekory będzie stawiać opór. Nie słuchajcie tych, którzy mówią: czytaj, w końcu zacznie słuchać. Nie ma to sensu - wy się będziecie frustrować, dziecko złościć - szkoda fatygi.
2. Jeśli przez dłuższy czas nie udaje Wam się zachęcić dziecka do słuchania, odpuśćcie na jakiś czas. Kładźcie książeczki na widoku, ale sami nie proponujcie czytania. Może ciekawość zwycięży? A może maluch musi po prostu dorosnąć do czytania?
3. Duże, ładne obrazki to doskonała zachęta do sięgania po książeczkę. Na początku dziecko będzie chciało tylko oglądać, a niekoniecznie słuchać. Warto na to pozwolić i zachęcić do słuchania np. słowami: a może dowiemy się, kim jest ta pani na obrazku? Nie przejmujcie się, że nie możecie czytać, bo wciąż przewraca strony. Niech obejrzy książeczkę, a potem można fragmencik przeczytać. Można też dać jedną książeczkę do oglądania, a czytać drugą.
4. Krótkie historyjki o innych dzieciach to najlepsza lektura na początek. Małe dziecko na ogół nie umie się długo skoncentrować na słuchaniu (są oczywiście wyjątki, ale przeciętny trzylatek raczej nie wysłucha kilkustronicowego opowiadania). Nie ma też wyrobionego myślenia abstrakcyjnego, więc mogą je nudzić baśnie i fantastyczne opowieści, za to prawdopodobnie polubi te historie, które rozumie - czyli o małych dzieciach i ich rodzicach (ale moje propozycje już następnym razem).
5. Twarde, sztywne strony ułatwiają oglądanie. Bardzo frustrujące jest dla malucha to, że coś mu nie wychodzi. Warto więc kupić książeczki z twardszymi stronami, by łatwiej było je przewracać. Przy okazji będzie mniej stresu, ze coś się zniszczy, ale...
6. ...kupcie książki do niszczenia. Nie lubię niszczenia książek i serce mi krwawi przy każdej rozdartej stronie, ale kupiłam córce na wyprzedaży książeczki specjalnego przeznaczenia - to na nich uczyła się przewracać strony, rozkładać, oglądać, wkładać na półkę. Nauka trudna, ale efektywna, teraz nie ma z tym problemu. I nie krzyczcie, gdy coś się podrze lub poplami. Szacunku do książek najlepiej uczyć spokojem, tłumacząc, że książeczkę boli rozerwana strona, wspólnie ją klejąc lub okładając. A nawet wysyłając do "książkowego lekarza", czyli zanosząc wspólnie od introligatorni.
7. Czytanie, szczególnie na początku, powinno odbywać się w spokojnym miejscu i w godzinach, w których dziecko jest spokojniejsze. Maluch na pewno nie skupi się na książeczce, gdy dookoła będą biegać dzieci lub gdy pod ręką będą zabawki. Podobnie rano, gdy ma najwięcej energii. Najlepsze są godziny popołudniowe lub wieczorne, deszczowe dni, chwile przed snem.
8. Bywa, że nasze pociechy chętniej słuchają, gdy czyta ktoś inny. Może to być babcia, ciocia, dziadek czy opiekunka, efekt nowości może zdziałać cuda. :) Dzieci na ogół wolą też kobiece głosy, ale bywa też, że ktoś czyta zbyt aktorsko lub zbyt monotonnie. Warto próbować różnych sposobów czytania i różnych głosów. Można też próbować z audiobookami, ale one nie zachęcą do książki jako takiej. I jeśli audiobooki, to tylko na cd czy w radiu (radio Bajka, polecam!!!), nie na laptopie, bo ekran może być bardziej interesujący niż dźwięk.
9. Wizyta w bibliotece: moje odkrycie. W większości warszawskich bibliotek są teraz kąciki dziecięce. Zabierzcie malucha ze sobą, niech zobaczy regały, pobawi się chwilę, obejrzy książeczki dla dzieci. To może być naprawdę wspaniała zachęta do czytania, a jednocześnie lekcja bibliotecznej etykiety. Uczyńcie z tego rytuał, wyróbcie dziecku kartę - poczuje się bardzo dorosłe, podając Pani kartę do kliknięcia!
10. Książki na widoku. Jeśli chcecie zachęcić do czytania, to nie tylko czytajcie sami, ale też otaczajcie się książkami. Nic tak nie pobudza ciekawości dziecka, jak kolorowe okładki dookoła. Pozwalajcie też oglądać swoje książki - albumy czy książki turystyczne na pewno je zaciekawią, a przy okazji można uczyć dziecko obchodzenia się z książką.
To chyba te najważniejsze z moich doświadczeń. Nie zniechęcajcie się, gdy maluch odrzuci książki, nie karzcie go za to. Poszukajcie sposobu, poczekajcie i dawajcie dobry przykład. Uda się na pewno.
czwartek, 26 czerwca 2014
wtorek, 17 czerwca 2014
Z pomocą tacie
Do napisania tego posta zainspirował mnie nie tylko nadchodzący dzień taty, ale też bardzo ostre wypowiedzi kobiet na temat dziecka zamkniętego w samochodzie (np. to tylko mężczyźnie się mogło zdarzyć!) oraz sytuacja, jaka miała miejsce na fejsbukowym profilu portalu madrzy-rodzice.pl. Otóż administrator wrzucał ostatnio różne teksty dotyczące ojcostwa, a pod owymi wpisami pojawiały się komentarze – czyli do tego momentu norma. Ale już treść tych komentarzy odbiegała od normy dość daleko... No bo skoro dzień taty, to wydawałoby się, że coś miłego i fajnego tam wpadnie, a tymczasem ściana "mądrych rodziców" wypełniła się wpisami rozżalonych, wściekłych i rozgoryczonych matek.
Ja wiem, ja wiem, że bywa różnie. Że liczba rozwodów rośnie, a wraz z nią liczba samotnych matek, które z takich czy innych względów nie mogą liczyć na swoich ex-partnerów. Że wielu mężczyzn ucieka od swoich rodzin i nie mam na myśli tylko ucieczki dosłownej: czasem jest to ucieczka w pracę, w hobby, w gry komputerowe. Ale drogie Panie, kto jest bez winy, niechaj pierwszy rzuci kamień... I dlatego dziś wpis o ojcach i tatusiach.
Wydaje mi się, że współczesnych ojców można podzielić na 4 typy:
Tata pracujący. To taki tata, którego więcej nie ma niż jest. Haruje jak dziki osioł, do domu wraca nocą, a w weekend wisi przy telefonie lub komputerze. Jak już ma wolny czas, to spędza go w ciągłym ruchu lub po prostu pada na pysk. Przyczyny tej sytuacji mogą być różne i od tych przyczyn należy zacząć zanim się go odsądzi od czci i wiary.
Może być to na przykład sytuacja: pracuję, bo muszę. Żona takiego faceta na ogół nie pracuje (bo bezrobocie, bo "nie wyobrażam sobie zostawić maluszka z obcym człowiekiem", bo nie starcza na żłobek czy opiekunkę, bo jej się nie chce itd.), więc jego praca to jedyne źródło dochodów. A tu kredyt, samochód, wakacje itp. I w pracy trzeba się wykazać, bo jak teraz z pracą jest, każdy wie. Taki tata robi, co może, ale nie oszukujmy się, wyżej nerek nie podskoczy. Kiedy ma czas, spędza go z rodziną, rezygnując przy tym z własnych zainteresowań czy pasji, co kończy się frustracją. Czasem bywa też inaczej: rezygnuje z bycia rodziną, by zająć się własnymi sprawami i wtedy też się frustruje (albo frustruje żonę, co jest podwójnie frustrujące).
Zupełnie inaczej ma się sprawa z: pracuję, bo lubię. Taki pracuje, bo to jego życiowa misja, pasja i co tam jeszcze. Praca jest jego największą miłością, więc te pozostałe miłości zawsze są na drugim miejscu. Dziecku najchętniej poopowiada o własnym szefie i nowym projekcie, a w wypadku braku zainteresowania zmieni rozmówcę. On może by i chciał się zająć tym nowym domowym stworkiem, ale przecież czasu nie ma, bo właśnie klient dzwonił.
Może być jeszcze pracuję, bo uciekam. Taki tata zostaje w pracy nawet wtedy, gdy nie musi. Na ogół wynika to z problemów w domu, małżeństwie, lęku przed byciem tatą. Taka ucieczka nie zawsze oznacza brak miłości, czasem oznacza po prostu strach. Zawsze jednak oznacza, że trzeba coś w rodzinie zmienić i może wtedy okaże się, że jednak nadgodziny nie są takie potrzebne.
Tata luzak. Tata luzak się nie martwi. Nie przejmuje. Jakoś to będzie. Damy radę. Przecież takie jest życie. Taki tata może nie będzie pamiętał o wizycie u lekarza czy jutrzejszym zebraniu w przedszkolu, ale za to weekendy z nim będą przygodą życia. On się nie zmartwi zachlapanymi spodniami, za to chętnie sam poskacze po kałużach. Zorganizuje spontaniczny wypad nad morze albo w góry, będzie pierwszym, który krzyczy na rollercoasterze, zamiast obiadu kupi dwa kubły lodów. Będzie tak robił bo albo inaczej nie umie albo chce być najfajniejszym tatą na ziemi. Oczywiście, zdarza się w skrajnych przypadkach, że luzactwo wykracza poza pewne normy i zamienia się w nieodpowiedzialność i wtedy mamy kłopot – szczególnie, gdy zapomni o czymś, co wcześniej obiecał - wtedy mamy tatę nie licz na mnie. Na szczęście standardowy tata luzak, choć czasem doprowadza swą małżonkę do białej gorączki, dla dziecka jest największym bohaterem i ulubioną zabawką. A ten w najlepszym swoim wydaniu sprawia, że na twarzach jego rodziny cały czas jest uśmiech - wtedy mamy tatę wieczna radość.
Tata ADHD – czyli tata jestem wszędzie. Będzie na każdym zebraniu, spotkaniu, teatrzyku. Odwiezie na angielski i do przedszkola. Każdy weekend spędzi z dzieckiem poza miastem i zorganizuje każdy dzień od rana do wieczora. Dziecko w wieku trzech lat pozna już jazdę konną, windsurfing, narty, będzie mówiło po polsku, angielsku i hiszpańsku, zwiedzi 10 krajów, niekoniecznie w Europie. Nie będzie miało nawet czasu pomyśleć, czy mu się to podoba czy nie, za to nigdy nie będzie się nudzić. Z takim tatą życie będzie pełne wrażeń i nowych doświadczeń, gorzej gdy tata przesadzi i zabraknie czasu na odpoczynek. Najgorsze, co może mu się przytrafić, to zamęczenie własnych dzieci liczbą obowiązków i atrakcji – wtedy mamy tatę cyborga. Najbardziej optymistyczny wariant natomiast to wydobycie w maksymalnym stopniu z pociech ich potencjału i nauczenie ich korzystania z życia - wtedy mamy tatę trenera.
Tata zaangażowany. Ten tata już w ciąży (tak, on też był w ciąży) przeczytał wszystko, co się da na temat wychowania dzieci. Przy porodzie podpowiadał położnej, a po był specjalistą w sprawie karmienia, przewijania i kąpania. Zna termin każdej wizyty u lekarza, w jednym palcu ma harmonogram dziecięcego dnia, w kalendarzu ma wszystkie imprezy dla dzieci i ważne wydarzenia. Na takiego tatę zawsze można liczyć, ze wszystkich obietnic się wywiązuje, zawsze jest wtedy, gdy go potrzeba. W skrajnie negatywnej wersji bywa, że nie potrafi się wyluzować i wciąż wszystkich poucza – tata wykładowca, w skrajnie pozytywnej, że będzie miał radę na każdy problem –tata coach.
Jest jeszcze niestety tata pojawiam się i znikam. To chyba o nim była większość komentarzy. To tata, który już zrezygnował. Który nie odnalazł się w roli ojca, a może nie dostał nawet szansy, by się odnaleźć. Taki, który po rozstaniu ze swoją partnerką rozstał się też z dziećmi. To też tata, który uznał, że będzie potrzebny dopiero, gdy dziecko podrośnie i pojawia się okazjonalnie jako straszak: czekaj, bo jak ojciec przyjdzie... ale poza tym udziału w wychowaniu nie bierze. W skrajnie negatywnej wersji zniknie prędzej czy później z życia swoich dzieci w ogóle. W tej lepszej, będzie się pojawiał w weekendy lub przy ważniejszych okazjach.
Każdy z tych typów (no, może z wyjątkiem ostatniego), a także ich wielorakie kombinacje, ma swoje plusy i minusy. Każdy może być świetnym ojcem. Ale bardzo często to my, matki, decydujemy o tym, czy mu się uda. To my możemy podciąć mu skrzydła lub pomóc je rozwinąć. Jeśli zrobimy wszystko, by udowodnić tacie, że nie nadaje się do swojej roli, pewnie nam się uda. Ale może zamiast zniechęcać, cieszmy się z tego, że nasze dziecko ma możliwość spędzenia z nim czasu inaczej niż z nami, poznania męskiej perspektywy, pobycia z drugą, a czasem nawet pierwszą najbliższą sobie osobą. I nawet jeśli nam już związek nie wyszedł, zróbmy wszystko – a od nas to zależy!, by nie wypłynęło to na więź taty z dzieckiem. Wielu kobietom wydaje się, że pewna nieudolność w opiece nad dzieckiem, szorstkie podejście czy brak organizacji wynikają ze złej woli. A bardzo często się zdarza, że te same kobiety nieświadomie wzmacniają taką sytuację, krytykując mężczyznę na każdym kroku i nie dając mu możliwości nauczenia się czy wykazania nawet przy najprostszych czynnościach.
Pamiętajmy, że doświadczenie przychodzi z czasem i my też nie od razu wszystko wiedziałyśmy i umiałyśmy. Dajmy szansę ojcom na pokazanie, jacy mogą być fantastyczni, a jeśli na 10 zdarzy się jeden kiepski, nie wrzucajmy tych pozostałych do jednego worka z nim. Dziecko potrzebuje dwojga rodziców, dwóch perspektyw. Dlatego zanim z góry założymy, że mężczyźni do niczego się nie nadają, przyjrzyjmy się sobie – może to my za bardzo chcemy być niezastąpione.
Ja wiem, ja wiem, że bywa różnie. Że liczba rozwodów rośnie, a wraz z nią liczba samotnych matek, które z takich czy innych względów nie mogą liczyć na swoich ex-partnerów. Że wielu mężczyzn ucieka od swoich rodzin i nie mam na myśli tylko ucieczki dosłownej: czasem jest to ucieczka w pracę, w hobby, w gry komputerowe. Ale drogie Panie, kto jest bez winy, niechaj pierwszy rzuci kamień... I dlatego dziś wpis o ojcach i tatusiach.
Wydaje mi się, że współczesnych ojców można podzielić na 4 typy:
Tata pracujący. To taki tata, którego więcej nie ma niż jest. Haruje jak dziki osioł, do domu wraca nocą, a w weekend wisi przy telefonie lub komputerze. Jak już ma wolny czas, to spędza go w ciągłym ruchu lub po prostu pada na pysk. Przyczyny tej sytuacji mogą być różne i od tych przyczyn należy zacząć zanim się go odsądzi od czci i wiary.
Może być to na przykład sytuacja: pracuję, bo muszę. Żona takiego faceta na ogół nie pracuje (bo bezrobocie, bo "nie wyobrażam sobie zostawić maluszka z obcym człowiekiem", bo nie starcza na żłobek czy opiekunkę, bo jej się nie chce itd.), więc jego praca to jedyne źródło dochodów. A tu kredyt, samochód, wakacje itp. I w pracy trzeba się wykazać, bo jak teraz z pracą jest, każdy wie. Taki tata robi, co może, ale nie oszukujmy się, wyżej nerek nie podskoczy. Kiedy ma czas, spędza go z rodziną, rezygnując przy tym z własnych zainteresowań czy pasji, co kończy się frustracją. Czasem bywa też inaczej: rezygnuje z bycia rodziną, by zająć się własnymi sprawami i wtedy też się frustruje (albo frustruje żonę, co jest podwójnie frustrujące).
Zupełnie inaczej ma się sprawa z: pracuję, bo lubię. Taki pracuje, bo to jego życiowa misja, pasja i co tam jeszcze. Praca jest jego największą miłością, więc te pozostałe miłości zawsze są na drugim miejscu. Dziecku najchętniej poopowiada o własnym szefie i nowym projekcie, a w wypadku braku zainteresowania zmieni rozmówcę. On może by i chciał się zająć tym nowym domowym stworkiem, ale przecież czasu nie ma, bo właśnie klient dzwonił.
Może być jeszcze pracuję, bo uciekam. Taki tata zostaje w pracy nawet wtedy, gdy nie musi. Na ogół wynika to z problemów w domu, małżeństwie, lęku przed byciem tatą. Taka ucieczka nie zawsze oznacza brak miłości, czasem oznacza po prostu strach. Zawsze jednak oznacza, że trzeba coś w rodzinie zmienić i może wtedy okaże się, że jednak nadgodziny nie są takie potrzebne.
Tata luzak. Tata luzak się nie martwi. Nie przejmuje. Jakoś to będzie. Damy radę. Przecież takie jest życie. Taki tata może nie będzie pamiętał o wizycie u lekarza czy jutrzejszym zebraniu w przedszkolu, ale za to weekendy z nim będą przygodą życia. On się nie zmartwi zachlapanymi spodniami, za to chętnie sam poskacze po kałużach. Zorganizuje spontaniczny wypad nad morze albo w góry, będzie pierwszym, który krzyczy na rollercoasterze, zamiast obiadu kupi dwa kubły lodów. Będzie tak robił bo albo inaczej nie umie albo chce być najfajniejszym tatą na ziemi. Oczywiście, zdarza się w skrajnych przypadkach, że luzactwo wykracza poza pewne normy i zamienia się w nieodpowiedzialność i wtedy mamy kłopot – szczególnie, gdy zapomni o czymś, co wcześniej obiecał - wtedy mamy tatę nie licz na mnie. Na szczęście standardowy tata luzak, choć czasem doprowadza swą małżonkę do białej gorączki, dla dziecka jest największym bohaterem i ulubioną zabawką. A ten w najlepszym swoim wydaniu sprawia, że na twarzach jego rodziny cały czas jest uśmiech - wtedy mamy tatę wieczna radość.
Tata ADHD – czyli tata jestem wszędzie. Będzie na każdym zebraniu, spotkaniu, teatrzyku. Odwiezie na angielski i do przedszkola. Każdy weekend spędzi z dzieckiem poza miastem i zorganizuje każdy dzień od rana do wieczora. Dziecko w wieku trzech lat pozna już jazdę konną, windsurfing, narty, będzie mówiło po polsku, angielsku i hiszpańsku, zwiedzi 10 krajów, niekoniecznie w Europie. Nie będzie miało nawet czasu pomyśleć, czy mu się to podoba czy nie, za to nigdy nie będzie się nudzić. Z takim tatą życie będzie pełne wrażeń i nowych doświadczeń, gorzej gdy tata przesadzi i zabraknie czasu na odpoczynek. Najgorsze, co może mu się przytrafić, to zamęczenie własnych dzieci liczbą obowiązków i atrakcji – wtedy mamy tatę cyborga. Najbardziej optymistyczny wariant natomiast to wydobycie w maksymalnym stopniu z pociech ich potencjału i nauczenie ich korzystania z życia - wtedy mamy tatę trenera.
Tata zaangażowany. Ten tata już w ciąży (tak, on też był w ciąży) przeczytał wszystko, co się da na temat wychowania dzieci. Przy porodzie podpowiadał położnej, a po był specjalistą w sprawie karmienia, przewijania i kąpania. Zna termin każdej wizyty u lekarza, w jednym palcu ma harmonogram dziecięcego dnia, w kalendarzu ma wszystkie imprezy dla dzieci i ważne wydarzenia. Na takiego tatę zawsze można liczyć, ze wszystkich obietnic się wywiązuje, zawsze jest wtedy, gdy go potrzeba. W skrajnie negatywnej wersji bywa, że nie potrafi się wyluzować i wciąż wszystkich poucza – tata wykładowca, w skrajnie pozytywnej, że będzie miał radę na każdy problem –tata coach.
Jest jeszcze niestety tata pojawiam się i znikam. To chyba o nim była większość komentarzy. To tata, który już zrezygnował. Który nie odnalazł się w roli ojca, a może nie dostał nawet szansy, by się odnaleźć. Taki, który po rozstaniu ze swoją partnerką rozstał się też z dziećmi. To też tata, który uznał, że będzie potrzebny dopiero, gdy dziecko podrośnie i pojawia się okazjonalnie jako straszak: czekaj, bo jak ojciec przyjdzie... ale poza tym udziału w wychowaniu nie bierze. W skrajnie negatywnej wersji zniknie prędzej czy później z życia swoich dzieci w ogóle. W tej lepszej, będzie się pojawiał w weekendy lub przy ważniejszych okazjach.
Każdy z tych typów (no, może z wyjątkiem ostatniego), a także ich wielorakie kombinacje, ma swoje plusy i minusy. Każdy może być świetnym ojcem. Ale bardzo często to my, matki, decydujemy o tym, czy mu się uda. To my możemy podciąć mu skrzydła lub pomóc je rozwinąć. Jeśli zrobimy wszystko, by udowodnić tacie, że nie nadaje się do swojej roli, pewnie nam się uda. Ale może zamiast zniechęcać, cieszmy się z tego, że nasze dziecko ma możliwość spędzenia z nim czasu inaczej niż z nami, poznania męskiej perspektywy, pobycia z drugą, a czasem nawet pierwszą najbliższą sobie osobą. I nawet jeśli nam już związek nie wyszedł, zróbmy wszystko – a od nas to zależy!, by nie wypłynęło to na więź taty z dzieckiem. Wielu kobietom wydaje się, że pewna nieudolność w opiece nad dzieckiem, szorstkie podejście czy brak organizacji wynikają ze złej woli. A bardzo często się zdarza, że te same kobiety nieświadomie wzmacniają taką sytuację, krytykując mężczyznę na każdym kroku i nie dając mu możliwości nauczenia się czy wykazania nawet przy najprostszych czynnościach.
Pamiętajmy, że doświadczenie przychodzi z czasem i my też nie od razu wszystko wiedziałyśmy i umiałyśmy. Dajmy szansę ojcom na pokazanie, jacy mogą być fantastyczni, a jeśli na 10 zdarzy się jeden kiepski, nie wrzucajmy tych pozostałych do jednego worka z nim. Dziecko potrzebuje dwojga rodziców, dwóch perspektyw. Dlatego zanim z góry założymy, że mężczyźni do niczego się nie nadają, przyjrzyjmy się sobie – może to my za bardzo chcemy być niezastąpione.
Subskrybuj:
Posty (Atom)